Za oknem- sami wiecie co: noc- świt-zmierzch-noc. Idealny czas, by posiedzieć z robótkami ręcznymi lub książką. To też czynię z ogromną przyjemnością, czasem tęskniąc do długich rowerowych eskapad.
Jakiś czas temu w mojej biblioteczce pojawiła się książka "Pyszne chwasty" Małgorzaty Kalemby-Drożdż. Tytuł był zachęcający a recenzje dobre, więc zdecydowałam się na zakup. Pierwsze doznania były pozytywne- ładne zdjęcia, dobry papier, twarda oprawa i... tyle.
Ciekawa propozycja na prezent dla niewtajemniczonych, którzy dopiero zaczynają przygodę z zielskiem. Ale nie dla mnie :( Wystarczyło spojrzeć na spis treści, by przekonać się, że od lat przygotowuję podobne potrawy, a wachlarz wykorzystywanych ziół i chwastów mam chyba bogatszy. Kilka przepisów pewnie sprawdzę i wypróbuję, ale ze 137 kilka, to naprawdę niewiele nowości. Większość przepisów powstała na bazie doskonale znanych ziół: pokrzywy, mniszka, tasznika i babki. Do tego trochę jadalnych kwiatów (mod na jadanie kwiatów trwa już dłuższy czas, więc wykorzystuje je od wczesnej wiosny do późnej jesieni) i to całe bogactwo zieleniny. Myślę, że więcej radości przyniosłaby mi inna książka, nad którą się zastanawiałam, czyli publikacje Łukasza Łuczaja.
Ciekawa propozycja na prezent dla niewtajemniczonych, którzy dopiero zaczynają przygodę z zielskiem. Ale nie dla mnie :( Wystarczyło spojrzeć na spis treści, by przekonać się, że od lat przygotowuję podobne potrawy, a wachlarz wykorzystywanych ziół i chwastów mam chyba bogatszy. Kilka przepisów pewnie sprawdzę i wypróbuję, ale ze 137 kilka, to naprawdę niewiele nowości. Większość przepisów powstała na bazie doskonale znanych ziół: pokrzywy, mniszka, tasznika i babki. Do tego trochę jadalnych kwiatów (mod na jadanie kwiatów trwa już dłuższy czas, więc wykorzystuje je od wczesnej wiosny do późnej jesieni) i to całe bogactwo zieleniny. Myślę, że więcej radości przyniosłaby mi inna książka, nad którą się zastanawiałam, czyli publikacje Łukasza Łuczaja.
Ostatnio nasze zbiory powiększyły się o pięknie wydany leksykon: "500 przypraw i ziół leczniczych". Jest to pięknie wydany album wybitnie prezentowy - jeśli ktoś nie ma pomysłu na prezent pod choinkę to polecam. Ładne zdjęcia, zwięzłe i krótkie informacje dotyczące występowania, wyglądu i zastosowania sprawiają, ze leksykon sprawdzi się w kuchni.
Nieco inaczej skomponowano wiadomości w kolejnej naszej książce: "Wielkiej księdze ziół". Tu na plan pierwszy wysuwa się dokładny opis rośliny, pozwalający bardzo dobrze poznać jej wygląd i zastosowanie. Przy zastosowaniu warto się na dłużej zatrzymać, gdyż odmiennie niż w pozostałych akcent położony został nie na spożycie a na wszechstronne wykorzystanie. Znajdziemy tu przepisy na dekoracje, maseczki kosmetyczne, mydła. Są także przepisy kulinarne, ale to nie one są najważniejsze.
Największym sentymentem darzę jednak ostatnią z książek. To "Leksykon roślin leczniczych". Książka wydana została w 1990 roku i była pierwszą w tej ziołowej kolekcji. Jest to ogromne kompendium wiedzy o roślinach leczniczych występujących na całym świecie. Rośliny opisane są niezwykle szczegółowo. Mamy tu zarówno opis rośliny, jej występowanie, surowiec jak i skład chemiczny i zastosowanie. Moja ulubiona książka ma jednak jeden minus- zamiast fotografii, które pozwoliłyby bezbłędnie zidentyfikować ziele, są przepiękne ryciny nie oddające jednak w pełni wyglądu roślin. Dla mnie, fanki języka, książka ma jeszcze jedną wartość- nazwy roślin zostały podane w 7 różnych językach, przedstawiono też nazwy zwyczajowe.
Nasze książki, choć w pewnym sensie podobne uzupełniają się i dopełniają. Dopiero skorzystanie z kilku opisów daje nam pełną wiedzę i pozwala skorzystać z dobrodziejstw natury, a że czerpiemy z niej pełnymi garściami nie trzeba chyba przekonywać. Wystarczy przejrzeć nasze przepisy :)
No to mnie zmartwiłaś "pysznymi chwastami", bo polowałam na tę książkę, może ją odpuszczę jednak...
OdpowiedzUsuńDużo zależy od tego, czego się spodziewasz. Jeżeli pomysłu na wykorzystanie znanych ziół, to książka jest ok. Jednak jeśli liczyło się na jakieś odkrycia, to książka rozczaruje. z nieznanych mi jadalnych chwastów jest żółtlica i gwiazdnica. Chociaż gwiazdnicę jadałam na surowo, ale nie karmiłam rodziny ;) Natomiast żółtnica odstraszała smakiem i dopiero z książki dowiedziałam się, że należy ja ugotować.( mam dziecięcy zwyczaj smakowania wszelkiego zielska)
UsuńAniu, znasz około 130 przepisów?? Ja chyba nawet nie widziałem tylu ziół w swoim życiu…
OdpowiedzUsuńWłaściwie to dziwne, bo lubię ciekawe smaki i zapachy ziołowe w potrawach. Ostatnie moje odkrycie (sprzed ponad roku), to cząber górski, który – obok pesto z bazylii – dodaję do niemal wszystkiego. Tylko jako dodatek do kawy nie pasuje :-(
Krzysztofie, gdybyś zobaczył, co autorka omawianej książki nazwała "przepisem" nie dziwiłoby Cię stwierdzenie, ze też je znam. mój ulubiony "przepis" z "Pysznych chwastów" to herbata miętowa: "łyżeczkę listów zalać gorącą, ale nie wrzącą wodą.". Umiesz tak? No właśnie! A teraz wyobraź sobie, ze zalać wodą można kilkadziesiąt różnych ziół, nawet nie siląc się na mieszanki. Ile znasz przepisów ;)
UsuńTo dlatego książka mnie rozczarowała.
Cząber górski? Ja używam ogrodowego, który sieję ilekroć uda mi się kupić nasiona. Bardzo lubię ten smak.
No to utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że jednak "pysznych chwastów' nie kupuję:)
UsuńAch, to tak! To faktycznie, trochę znam tych przepisów...:)
OdpowiedzUsuńDziwne, że wydaje się książkę w której jest tak naprawdę lanie wody. Nie mam pojęcia czym różni się cząber górski od ogrodowego, podejrzewam, że ten mój gór na oczy nie widział, ale dobry jest, fakt.
Ja jestem taką początkująca zielarką, więc dla mnie każda z tych książek to skarbnica wiedzy:)
OdpowiedzUsuńDla początkujących adeptów sztuki zielarskiej faktycznie każda z tych książek będzie rarytasem. My korzystamy z wszystkich i stale się czegoś uczymy!
Usuń