Czyż tu już nie pachnie wiosną? |
Główną cechą potoku w tej części jego biegu jest powolne meandrowanie. Woda leniwie rozlewa się po kotlince i pewnie przy każdym podniesieniu poziomu wody zmienia bieg. Przez jakieś pół kilometra płynie sobie właśnie tak leniwie, czasem tylko przyspieszając na naturalnym spiętrzeniu. Początkowo widać było strumień, lód pojawiał się tylko tam, gdzie woda tworzyła kaskady. Im byłam wyżej, tym lody było coraz więcej, aż cały potok zamienił się w wąskie, chropowate lodowisko.
Przystanęłam przy jednym z kamiennych mostków. To tu w dzieciństwie przychodziłam z babcią i kuzynką budować tamy z kamieni i paproci. Potem tę umiejętność przekazałam swoim dzieciom i to one godzinami brodziły w zimnej wodzie, spiętrzając ją, tworząc na strumieniu nieco głębszy zbiornik, w którym woda sięgała im do połowy uda.
Pływać może się nie dało, ale radości dzieci miały mnóstwo. Może właśnie wtedy w maleńkiej dziecięcej główce Gui zakiełkowała myśl o budowaniu tam i zapór, o kontrolowaniu biegu rzek?
Kilkadziesiąt metrów powyżej owego mostku teren nagle zaczyna stromo wznosić się w górę. Zmienia się tez otoczenia strumienia. O ile dotychczas płynął szeroką doliną w otoczeniu łąk i wierzbowych zarośli, o tle teraz przeciska się wśród skał w ciemnym świerkowym lesie.
Zaskakujące jest, ze ta cieniutka wodna niteczka była w przeszłości regulowana. Ktoś żmudnie układał kamienie wzdłuż jej brzegów, by nie rozlewała się w czasie roztopów i nie podmywała budowanych co kilkadziesiąt metrów mostków. Bez odpowiedzi pozostanie pytanie po co ich tyle? Czemu prowadziło tu tyle dróg? Na dwukilometrowych odcinku potoku naliczyłam ich chyba 12!
W planach miałam dotarcie do źródeł strumyka, jednak okazało się, ze na całą wycieczkę mam za mało czasu. Zrezygnowałam więc z wspinaczki na Dłużec, zostawiając ją sobie na inny czas.
Zdjęcia do postu powstały w ciągu dwóch dni. Te kilka ostatnich zrobiłam wcześniej, gdy wyszłam "tylko na krótki spacer na Blizbor", a wróciłam po dwóch godzinach.
Jeśli pogoda pozwoli przejdę się wyżej, wspinając się aż do źródła.
O innych izerskich potokach pisałam tu:
Czarnotka
Bezimienna struga
Jeśli dotarliście aż tutaj, spacerując ze mna wzdłuz zlodowaciałego potoku, oddychając rześkim górkim powietrzem, w którym powoli wyczuwa się już pierwsze oznaki wiosny, to zapraszam na kojący szum strumienia:
Zawsze mnie fascynowało, ile polnych dróg było utrzymywanych przez Niemców na Przedgórzu Izerskim, teraz połowa z nich jest zarośnięta, a wodne regulacje nadal trwają. Świetnie wyglądają te lodowe formy na strumykach i rzekach.
OdpowiedzUsuńi ja będąc dzieckiem budowałam na górskim strumyku tamy z kamieni i darni, a potem taplaliśmy się w tej zawsze lodowatej wodzie:) ależ przywołałaś wspomnienia
OdpowiedzUsuńNa pewno miejsce to jest przyjemniejsze latem, czy późną wiosną. Jednak ile można na nie czekać, prawda?
OdpowiedzUsuńPawle, mnie tez to fascynuje. Tyle lat chodzę po tych góach i ciągle znajduję ślady dróg, o których wszyscy zapomnieli. W lasach pewnie ściągano drewno, bo nie czarujmy się, to od dawna jest las gospodarczy, więc drogi były potrzebne. Oprócz tego było to teren zasiedlony o wiele bardziej niż teraz, więc ludzie potrzebowali traktów, by się przemieszczać. Piszesz, że połow ajest zarośnięta, podejrzewam, że więcej! A te uregulowane potoczki i strumyczki zawsze mnie fascynowały. Zamarznięta woda tworzy niezwykłe rzeźby, cieszę się, że zdązyłam je zobaczyć i sfotografować.
OdpowiedzUsuńKlarko, wystarczyła kałuża, by być szczęśliwym, byliśmy morsami nawet o tym nie wiedząc.
Doroto, okolice Przecznickeigo Potoku wygladają pięknie o każdej porze roku, jednak te, które pokazałam w poście latem pozostają niedostępne. Można je zobaczyć tylko mroźna porą.
Czytając, pomyślałem, że może jesienią pójdę Twoimi śladami, jak szedłem w poprzednią niedzielę… :-)
OdpowiedzUsuńAniu, gdy mijając Puławy wjadę na Lubelszczyznę, zwracam uwagę na mnogość miedz oddzielających wąskie pola, czasami ledwie kilkunastometrowe. Widok zupełnie odmienny od codziennego, jako że w Wielkopolsce i na kaczawskim pogórzu jedno pole potrafi mieć dziesiątki, nawet setki hektarów.
Ten widok przypomniał mi się w związku z Twoim pytaniem o ilość mostków. Może łączyły dwie części łąki jednego właściciela? A słyszałem od Ciebie, o dużej ilości mieszkańców wioski w dawnych czasach.
Dźwięk nie uruchomił mi się, ale zdjęcie służące jako ilustracja jest ładne. Taki lód zwraca uwagę.
Też tak sobie myślę, że to były dojazdy przez potok może do łąk, może do pól; pozostawienie tego terenu po wojnie pozwoliło na szybkie zarośnięcie terenów gospodarczych, w tym względzie przyroda bardzo szybko zajmuje wolne połacie; mostki jako z bajki, kamienne, solidne ... ileż tam historii zwykłych ludzi, ukrytej, może już nie do odczytania; ale jak się trafi dociekliwy obserwator, jak Ty, Aniu, to wiele zobaczy i nam pokaże; dzięki i pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńKrzysiu, Mario, dopóki szłam tą częścią łąkową (sama pamiętam, gdy były to jeszcze pola uprawne z gryką i lnem) to dojazd do pól byłby naturalnym wyjaśnieniem, ale potem były mostki wśród skał i to mnie zastanawia.
OdpowiedzUsuńMiejsca ukryte, ludzkie historie... jak dobrze, ze trafiliśmy w tym internetowym gąszczu na swoje blogi, by móc podglądać miejsca, których inaczej nigdy byśmy nie zobaczyli.
Teraz film będzie się odtwarzać.
OdpowiedzUsuńJa bardzo lubię spacerować. Do wietrznej i zimnej pogody byłam przyzwyczajona mieszkając w Anglii, więc spacery nawet w chłodne dni mi tak nie przeszkadzały. wiadomo lepiej w letnią porę spacerować, ale jeśli nie ma lata, a miejsca są piękne, to czemu nie.
OdpowiedzUsuńFajny spacerek musiał być.
OdpowiedzUsuńPielęgnacyjny Zakątek, lat wcale nie jest najlepszą porą. W górach pogoda bywa wtedy ekstremalna i spacer przy 35 stopniach wcale nie należy do przyjemnych. A aura w Anglii to juz zupełnie inna bajka! Mnie zaskoczyły cyklameny kwitnące w lutym.
OdpowiedzUsuńWera, bardzo fajny!