Dzień po dniu wspólnie z Ślubnym lub na zmianę przetrząsamy teren w promieniu jakiś 3-4 km. Wszyscy sąsiedzi zaalarmowani, ogłoszenia opublikowane. Każda najmniejsza wzmianka o czarnym kundelku sprawdzona. Bez skutku.
Koki wyszedł z domu we wtorek przed południem. Ruszył dobrze znanym szlakiem wokół domu. Przez ostatnie dni, po śmierci Fridy jego spacery trwały do pół godziny. Szedł ścieżką obok samochodu, potem drogą do asfaltu i 200m do kolejnej ścieżki, którą wracał. Czasem jeszcze obszedł dom dookoła.
Tym razem zniknął za domem. Po trzech godzinach Ślubny zreflektował się, że coś jest nie tak. Rozpoczął poszukiwania. A potem rozpętała się nawałnica. Lało, grzmiało, a podwójną tęczę oglądać można było na całym Pogórzu ( o czym przekonałam się śledząc posty znajomych na fb)
Czy to był tęczowy most Kokiego? Czy za nią podążył do zwierzęcego raju, by dalej bawić się z małą Fridą?
Koki miał swoje lata, był ślepy i głuchy, a odejście Fridy mocno przeżył. Liczyliśmy się z jego odejściem, ale ... No właśnie... Chcieliśmy być przy nim, gładzić go po głowie i pomóc przejść na drugą stronę, a potem pochować go obok pozostałych zwierzaków.
Teraz rozumiem, co znaczy powiedzenie, że najgorsza jest niepewność.
A wystarczyło założyć mu maleńki nadajnik gps. Śmieszny gadżet, który teraz pozwoliłby nam odnaleźć naszego przyjaciela. Paradoksalnie, urządzenie leżało już w domu na półce, zapakowane niewielki kartonik. Tylko,że w naszej rodzinie to ja uchodzę za największą gadżeciarę, Ślubny nawet przeczytał instrukcję, ale gdy doszedł do pojęć: zeskanuj kod QR i zainstaluj aplikację, zrezygnował.
Koki był tu naprawdę szczęśliwy |
Niestety ostatniej drogi Kokiego nie udało nam się wyśledzić.
Może nie chciał nam robić kłopotu i gdy poczuł zew śmierci ruszył jej naprzeciw?
Mamy tylko nadzieję, że nie pobiegł za zwierzyną i nie zgubił drogi do domu, nie błąkał się w ulewie po izerskich stokach, by w końcu paść gdzieś z wyczerpania i zimna.
Czujemy się bezsilni. Dzieci codziennie się z nami kontaktują, my codziennie przemierzamy stoki.
I mamy coraz mniej nadziei...
Ojej :'( Przykro mi bardzo.
OdpowiedzUsuńStrasznie mi przykro! Nasza cholera kilka miesiecy temu zwiala z ogrodu, tez szukalam jej po calej okolicy bojac sie, ze znajde ja dogorywajaca gdzies na poboczu. Na szczescie zgarneli ja "hycle" i tego samego wieczora zabralam ja do domu...
OdpowiedzUsuńBardzo Wam współczuję i trzymam kciuki, żebyście go znaleźli.
OdpowiedzUsuńUwielbiam zwierzęta domowe i pewnie odczuwałabym taki sam smutek i bezsilność po zniknięciu jednego z nich :( Wierzę w instynkt zwierzęcy, że nic mu nie jest i wróci do domu. Trzymam kciuki!
OdpowiedzUsuńBiedaczek licze że do Was wróci
OdpowiedzUsuńTak mi przykro. Wiem co czujesz. Przytulam.
OdpowiedzUsuńOch, Aniu…
OdpowiedzUsuńTyle ciepła i uczucia w Twoich słowach…
Czytając uwierzyłem w możliwość przejścia Kokiego na drugą stronę i spotkania tam swojej przyjaciółki…
Pomyślałem też, Aniu, że mogło tak być jak przypuszczasz, że Koki odszedł nie chcąc sprawiać kłopotów. Mówi się, że zwierzęta czasami tak robią. I wspominam pewną chwilę z pierwszej wizyty, gdy Koki usiadł przy Was, a Ty powiedziałaś, że dla niego Wy jesteście rodziną. Pamiętasz?
We wrześniu straciliśmy ukochaną suczkę mojego syna, więc rozumiem co przeżywacie, po stracie dwóch pupili niemal jednocześnie. Wiele lat temu suka mojej siostry, gdy czuła, że koniec nadchodzi, wzięła swoje posłanie w zęby i przeszła z domu do ogrodu, by tam zakończyć żywot, więc być może wasz piękny pies też tak zrobił, by nie umierać w domu. Mam jednak w pamięci również takie doświadczenie, że pies którego syn zgubił na spacerze, powrócił do domu po kilku tygodniach, niestety był już tak osłabiony, że musieliśmy uśpić, bo weterynarz nie dawał nadziei. Podziwiam wasze zaangażowanie dla zwierząt, wierzę, że następnym mieszkańcom waszego domu stworzycie równie wspaniałe warunki. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńA może tak właśnie miało być? Zawsze jednak jest nadzieja... napisz jeszcze jak tam poszukiwania...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Szkoda mordki, może jeszcze jest nadzieja, że ktoś przygarnął. Gorzej jak wszedł na drogę i został potrącony. Ja myślę, że odnajdzie się i tego życzę.
OdpowiedzUsuńDzięuję wszystkim za ciepłe słowa. Powoli przyzwyczajamy się do myśli, że Kokiego nie ma, ale dom bez zwierząt jest potwornie pusty. Już niedługo pokażę Wam naszych nowych mieszkańców, nie mogę doczekać się, gdy ich powitamy w ich nowym domu. Na razie pozostaje nam gadać z kozami i przyglądać się kurom.
OdpowiedzUsuń