Jak w którym wcześniejszym poście zostało napisane, w naszym posiadaniu znalazła się karta do Empiku. W związku z tym moja prywatna biblioteczka wzbogaciła się o kolejną pozycję. Ty razem jest to książka dotycząca pewnego rodzaju wierzeń. Postanowiłam Wam przybliżyć ją nieco.
"Bestiariusz słowiański. Rzecz o skrzatach, wodnikach i rusałkach" Paweł Zych i Witold Vargas, nakładem wydawnictwa BOSZ.
Książkę zamówiłam do Empiku przez internet i odebrałam w okienku między zajęciami - to był błąd - zamiast skupić się na wykładzie pogrążyłam się w powierzchownej lekturze. A właściwie nawet nie treść mnie wtedy zajęła, a ilustracje. Swoją recenzję zacznę bowiem niekonwencjonalnie - od omówienia ilustracji. Bestiariusz, a więc spis potworów, straszydeł, ale i stworzeń przyjaznych gnieżdżących się w bogactwie słowiańskich wierzeń, wydany został w sposób bardzo przystępny - większość stworzeń w nim opisanych opatrzona jest stosowną ilustracją. Obrazki zdecydowanie przypadły mi do gustu - w sposób ciekawy interpretują danego stwora, pozostawiając jednak pole do popisu wyobraźni czytelnika.
Co do treści zawartych w książce - część zawartych w Bestiariuszu stworzeń była mi wcześniej znana, z częścią spotkałam się po raz pierwszy. Opisy są napisane językiem lekkim, w sposób bardzo przystępny, sądzę więc, że "Bestiariusz" w wyborze może stać się alternatywą dla bajek czytanych dzieciom na dobranoc. Ciekawym zabiegiem, moim zdaniem, jest umieszczenie w niektórych miejscach pewnych kontekstów kulturowych czy notatek dot. danego stworzenia. I tak np. przy haśle "Dziady" odnajdujemy fragment dramatu Mickiewicza o znanym wszystkim tytule.
Moim ulubionym fragmentem stało się hasło "Wiła", a to za sprawą jakże interesującego opisu owych stworzeń, z którego wynika, że brakuje mi już tylko raciczek i mogłabym zatańcowywać kawalerów na leśnych polanach... :)
Sądzę, że jest to pozycja godna polecenia każdemu zainteresowanemu tematem wierzeń ludowych, kto gotów jest spojrzeć na nie z przymrużeniem oka, ale też osobom mającym dosyć sztampowych baśni czy bajek, bądź poszukującym np. źródeł inspiracji niejednego z polskich pisarzy (z A. Sapkowskim na czele). :)
sobota, 31 marca 2012
środa, 28 marca 2012
Królewna Śnieżka
Królewna Śnieżka, która nie zjada jabłka, krasnale które są olbrzymami i książę bez spodni. Tak mniej więcej wygląda nowa ekranizacja znanej baśni, którą od 16 marca można zobaczyć w naszych kinach. W zeszłą sobotę wybrałyśmy się we trójkę do Multikina w Galerii Handlowej Galaxy. Oprócz nas na sali było też sporo dzieci, których rodzice raczej niedokładnie przeczytali recenzje. Film jest skierowany raczej do nastolatków i zdziecinniałych dorosłych. Scenarzyści (a może to tłumacze…?) bowiem zafundowali nam dużą dawkę niebanalnego humoru bogatego w dwuznaczności. Razem z Rudą i Chudą chichrałyśmy cały film, jako jedne z niewielu. Część widzów zapewne miało już nas dość, gdyż momentami wszystkie trzy gwałtownie parskałyśmy śmiechem, mimo że pozostali nie widzieli w scenie nic zabawnego. Mamy to do siebie, że jesteśmy wyczulone na wszelkie smaczki w dialogach, do tego posiadamy podobne poczucie humoru.
Wizualnie natomiast mamy do czynienia z ogromną ilością przepięknych strojów (choć Chuda jako wielbicielka gorsetów cały czas marudziła, że suknie są za mało wytaliowane), niesamowitymi zdjęciami lasów i jezior w zimowej szacie oraz Lily Collins w roli głównej. Siostra zwróciła uwagę, że została wystylizowana na Arudey Tautou. Faktycznie można zauważyć pewne podobieństwo, chociażby wyraźne, ciemne brwi. I wskazówka dla tych, którzy planują się na film wybrać: polecamy nie wychodzić jak tylko zapalą się światła, bo końcówka jest przezabawna, a jedynie my jej nie opuściłyśmy, wyszłyśmy z sali jako ostatnie, spłakane ze śmiechu. Jednocześnie po raz kolejny stwierdzilyśmy, że lubimy bajki i zaplanowałyśmy kilka następnych wizyt w kinie- zwłaszcza, że obejrzałyśmy zapowiedzi” Madagaskaru 3”, „Epoki Lodowcowej 4” i „Piratów!”.
A po kinie… trzeba zjeść coś dobrego! Udałyśmy się więc do cukierni Castellari mieszczącej się na parterze galerii. Tuż obok jest scena, na której odbywał się pokaz mody nowych kolekcji w popularnych sklepach, więc usiadłyśmy zwrócone w jej stronę, oglądając bardziej i mniej udane kreacje. Razem z Chudą zamówiłam torcik tiramisu, Ruda natomiast sernik. Do picia wzięłam ulubiony koktajl truskawkowy, a dziewczyny herbaty. Dostały je w takich śmiesznych zaparzaczach. Co do słodkości – torcik był dobry, ale jako fanka tiramisu żałowałam, że nie poprosiłam o deser, gdyż w cieście nie użyto sera mascarpone, a bez niego to już nie to samo. Zasłodzone i nagadane ruszyłyśmy na tramwaj, gdyż wkrótce z Rudą wracałyśmy do domu.
poniedziałek, 26 marca 2012
Zielona zapiekanka wg Chudej
W czasie piątkowego spaceru podsumowałyśmy z Rudą blisko miesięczną działalność bloga. Odwiedziliście nas już ponad 1 100 razy, napisaliście wspólnie z nami około 40 komentarzy pod 10 opublikowanymi postami. Dziękujemy Wam za to i mamy nadzieję, że będziecie towarzyszyć nam dalej. Aby to osiągnąć przeanalizowałyśmy z Rudą, kto jest naszym stałym czytelnikiem - mama wyliczała po kolei stałych odwiedzających i zakres ich zainteresowań. Uznałyśmy, że trzeba o Was zadbać, postaramy się więc umieszczać więcej wpisów tematycznych, nieopierających się tylko na naszych rodzinnych rozmówkach. Ale i takich rozmów zabraknąć nie może - po to bowiem powstał ten blog - aby podzielić się z Wami naszymi spostrzeżeniami i niejednokrotnie zabawnymi sytuacjami z życia.
niedziela, 25 marca 2012
Szczecin da się lubić!
Szczecin da się lubić!
Pod takim właśnie hasłem upłynął piątkowy spacer z mamą po Szczecinie właśnie. Rozpoczęło się
od parków, których w tym mieście przecież nie brakuje – skwer
na skwerze skwerem popychany. Jeżeli nie ma skweru, to jest
chociażby aleja wysadzana drzewami. Poza tym wystarczy przecież
opuścić ścisłe centrum by trafić najpierw do Lasku Arkońskiego,
a kawałek dalej znaleźć się w całkiem regularnej puszczy.
Wkrzańskiej. Czego, jak czego – zieleni w stolicy
zachodniopomorskiego nie brakuje. Kolejnym poruszonym tematem była
starówka. Tak, tak... już słyszę podnoszące się głosy
„Szczecin nie ma starówki!” - słyszałam to nawet od rodowitych
szczecinian. Szczecin nie ma starówki? Wobec tego wszelkie te
secesyjne kamieniczki zawieszone są w próżni. Co prawda
niejednokrotnie „ozdobione” są zniszczonymi ozdobami tynkowymi i
sąsiedztwem bloków z wielkiej płyty, ale nie zmienia to faktu, że
istnieją. Jedynym czego Szczecin nie ma, jest rynek – taki jak np.
wrocławski – brak tu dużego centralnego placu. Ale mamy przecież
Błonia. Mamy Wały Chrobrego (gdzie zresztą wypiłyśmy w piątek w
bardzo przyjemnej atmosferze herbatę).
Ponadto ze Szczecinem wiążą
się jeszcze inne miłe aspekty – posiada wszystkie wyznaczniki tzw.„dużego miasta”: bogatszą ofertę kulturalną, uniwersytety i
szkoły wyższe, kawiarenki, centra handlowe z wyprzedażami, ogromną
ilość second-handów, odpowiednią ilość dziwnych ludzi itp. Mimo
to jest przecież miastem właściwie niedużym – gdy ktoś jest
szczęściarzem i mieszka w centrum to wszędzie ma blisko.
Wciąż posiada także tzw. miejsca
kultowe. I podczas piątkowego spaceru jedno z takim miejsc odwiedziłyśmy. Bar Turysty to
miejsce, gdzie Ruda chodziła na obiady w czasie studiów. I
też tam obiad zjadłyśmy. Za oba mama zapłaciła 10 zł. Obiad
naprawdę był smaczny, a atmosfera miejsca niezwykła. Wyjątkowa
mieszanka ludzi tam jedzących – od zasuszonych emerytów, poprzez
pracownice z sąsiedniej Kaskady, na Panach Profesorach skończywszy
(nie wiem czy byli profesorami, ale wyglądali bardzo poważnie, więc
w rozmowie tak ich określiłyśmy). Ruda westchnęła z
rozrzewnieniem:
- Tu się nic nie zmieniło od tych
20 lat... - I pogrążywszy się we wspomnieniach pałaszowała
swoje naleśniki.
- Czuję się jak hipster. - Stwierdziłam w odpowiedzi. - Mam na sobie hipsterską kiecę, a miejsce też nie należy do mainstreamowych.
Ruda uśmiechnęła się i kontynuowała konsumpcję naleśników z serem. Ja z równym zapałem podeszłam do
krokietów – były naprawdę dobre.
Nasz spacer nie mógł się jednak obyć
bez małych zakupów – buty (new look) upolowane na wyprzedaży
idealnie pasują do długich spódnic – ta ze zdjęcia jest zapewne
starsza niż ja. :)
Cudne zdjecia Szczecina znajdziecie na blogu naszej znajomej szczecińskiej rowerzystki :
poniedziałek, 19 marca 2012
Naszym Panom też się coś należy
Wczoraj zapadła decyzja- skoro w Kołobrzegu grają Klossa, to trzeba koniecznie jechać. Początkowo zapowiadał sie pełen samochód chętnych na wyjazd, ale pojechaliśmy we troje- tym razem dominowali moi mężczyźni. Przyjechali po mnie do pracy i wspólnie wybraliśmy się do Kołobrzegu. Przed seansem odwiedziliśmy jeszcze cukiernię Gruszeckich, których słodkości słyną w całym mieście. Moi Panowie nie odmówili sobie przyjemności wypicia dobrej kawy i zjedzenia ciastka. Zarówno tiramisu w formie walca, jak i ciastko węgierskie ( czekoladowe ciasto, takiż krem, do tego wiśnie) spełniły oczekiwania. Ja tym razem poprzestałam na herbatce- przed samym wyjazdem zdążyłam zjeść kanapkę.
Kino prawie puste - tylko w sezonie trzeba wcześniej rezerwować miejsce. Film, cóż bywałam na lepszych. Pomysł był niezły- polski Indiana Jones poszukujący Bursztynowej Komnaty. Niestety, wykonanie, takie jak zawsze.
- Nie było muzyki z serialu- utyskiwał Mąż.
- Klimatu nie trzyma- wzdychał syn mający świeżo w pamięci "W ciemności".
Oczekiwania wobec filmu były dużo większe. Obejrzeć się dało, Stara gwardia aktorska dała z siebie wszystko, ale dłużyzny niemiłosierne, taka sobie gra aktorska, "nie ta muzyka" sprawiły nam zawód.
I jeszcze jedna refleksja- ileż u nas jeszcze takich "wojennych scenerii". Wystarczy wyjść poza centrum miasta i już można wojnę bez przygotowania kręcić.
czwartek, 15 marca 2012
Domowe spaghetti i rówieśnicy.
Spaghetti jest moją ulubioną potrawą. Zwłaszcza to, które robi Ruda, a od niedawna i ja, bo się nauczyłam. Kiedy tylko się da podsuwam mamie tą potrawę podczas planowania posiłków na najbliższe dni. Wczoraj wspólnie ją przyrządzałyśmy.
wtorek, 13 marca 2012
Między herbatą a ciastkiem
Zaczęło się od Karty podarunkowej do EMPIK-u , którą wygrałam w jakimś konkursie. Kwota do wydania była spora, więc cała rodzina po kolei buszowała z ową karta po księgarni, realizując swoje skryte marzenia czytelnicze lub muzyczne. Naszym „łupem” padły 4 książki, jedno pióro, jeden długopis, trzy płyty, dwa magnesy na lodówkę. Pod koniec szaleństwa okazało się, że… na karcie nadal jest kilka złotych, które koniecznie trzeba wydać. Z Chudą zrobiłyśmy więc dosyć zaskakujący zakup: dwa arkusze jaskrawego filcu: różowy i zielony. W pełni usatysfakcjonowane udałyśmy się do kawiarni Cafe Club, aby w spokoju upajać się udanymi zakupami, bo chociaż Kasia Tusk na swoim blogu obwieściła koniec sezonu wyprzedaży, nam udało się jeszcze kilku przecen skorzystać- Chuda w Cubusie wypatrzyła biżuterię w promocji kup 3 za 39,90, a ja wzbogaciłam się o bordową bluzkę pasującą do moich ulubionych rajstop. (nikt chyba nie przypuszczał, że po dwóch godzinach w galerii „Kaskada” w Szczecinie miałyśmy w torbach tylko filc).
W kawiarni opadłyśmy na ulubione miękkie sofy i z lubością wciągnęłyśmy niesamowite słodkości: tort francuski i tort royal. Pierwszy to połączenie kilku zupełnie zaskakujących warstw: kokosu, biszkoptów z miodem, kremów, ciasta biszkoptowego, białej czekolady i dżemu porzeczkowego. Tort royal zachwyca ogromną ilością gorzkiej czekolady z ciemnym biszkoptem, kremem czekoladowym i wiśniami. Do ciast zamówiłyśmy herbatę: Chuda -owocową mandarynkową, ja - Senchę egzotyczną. Zdecydowanie jednak wolę smak Senchy winogronowej.W Cafe Club herbatę podaje się w koszyczku do zaparzania, który wkłada się do sporego szklanego kubka. Gość otrzymuje informacje, jak długo należy parzyć wybrany gatunek herbaty, co dla laika jest istotną informacją. Generalnie wolę herbatę pić z filiżanki a wodę otrzymać w sporym dzbanuszku, ale takie podanie też nie jest złe.Największym plusem Cafe Club (po za kartą klubową dającą 10% rabatu) są jednak niezwykle wygodne sofy, które sprzyjają wypoczynkowi, a ten , jak już wspomniałam, był nam niezwykle potrzebny.
- Z filcu zrobimy torebki- zagaiła rozmowę Chuda, gdy już zasiadłyśmy przy stoliku w głębi lokalu.- I ozdobimy wielkimi kwiatkami, przynajmniej ja swoją tak ozdobię…- rozmarzyłam się, w wyobraźni widząc już swoje dzieło.- E… moja będzie z małymi kwiatuszkami. Możemy zacząć już dzisiaj. Igły do filcowania mam w domu.- zapaliła się do pracy Chuda.Dalej rozmawiałyśmy o sposobach wykończenia, długości paska i innych detalach naszych nieistniejących torebek. Nie wiem, do czego doszłybyśmy w naszych rozważaniach, gdyby nie to, że… wielkie kawały tortu zostały pochłonięte, a herbata wypita. Należało więc wstać i ruszyć do domu, aby zacząć realizację ambitnych planów.
A to wyniknęło z naszych planów (przynajmniej z moich)
niedziela, 11 marca 2012
Gdzie zjeść pizzę w Szczecinie?
Korzystając z przyjazdu Rudej wraz z wydrukowanym kuponem zniżkowym do Szczecina, wybraliśmy się do pizzerii "Vinci" przy placu Odrodzenia Gdyby nie ów kupon zapewne w życiu nie zwróciłabym nawet uwagi na ukryty lokal - z ulicy widoczne są tylko drzwi i niewielka reklama postawiona nieco w głębi. Nastawiona trochę negatywne umiejscowieniem pizzerii tuż koło salonu gier miło się zdziwiłam, wszedłszy do środka.
sobota, 10 marca 2012
Herbata z kapusty pekińskiej
Zachęcona pochlebnymi opiniami znajomych postanowiłam zorganizować babski wieczór w trzebiatowskiej pizzerii Agandi. Ponieważ cieszy się ona sporą popularnością, dzień wcześniej zarezerwowałam stolik w głębi niewielkiej sali.
Dzień kobiet w pizzerii
W Dzień Kobiet o ustalonej godzinie wkroczyłam do pizzernii i ... przy moim stoliku siedziała grupka dzieciaków, zajadając kebaby. Nic nie wskazywało na to, aby mieli się lada moment ewakuować. Na moje pytanie o rezerwację, barman zrobił stropioną minę- zapomniał. Niezrażone znalazłyśmy z koleżanką inny stolik. Już nie taki przyjemny, bo na wprost drzwi i trochę wiało. Czekając na resztę towarzystwa, zamówiłam herbatę. Za chwilę na stoliku pojawił się komplet: biała filiżanka, a na niej niewielki dzbanuszek, z którego wystawał sznureczek od herbaty. Możecie sobie wyobrazić, jak mocna była już owa herbata! Nadal pełna optymizmu wlałam napój do filiżanki i... zaniemówiłam (a to mi się rzadko zdarza) - w filiżance pływała...kapusta pekińska!
Dotarła reszta uczestniczek spotkania, więc złożyłyśmy zamówienie: pizza dla dzieci z dodatkowym ananasem, kebab zestaw , grillowana kanapka i sałatka amerykańska. Miałam dylemat, czy zamówić tę sałatkę i w końcu wybrałam pizzę. Był to trafiony wybór, gdyż za ok. pół godziny miałam przed sobą aromatyczną pizzę, z dużą ilością szynki i ananasa, natomiast sałatka okazała się nieporozumieniem- na górze straszyło kilka kawałków kurczaka, pomidora, parę ziarenek kukurydzy i trochę potartego żółtego sera, reszta była sałatą lodową z sosem vinegret. Właścicielka tego dania patrzyła przerażona na górę zielska. Nie tak wyobrażała sobie sałatkę amerykańską! Reszta potraw była smaczna, dobrze doprawiona i apetyczna. Pizza wypieczona w piecu miała ładnie zarumienione brzegi.
W sumie- jedzenie smaczne, ale więcej do tej knajpki nie zajrzę. Brak zamówionego stolika, kapusta w herbacie, okruszki po pizzy na wolnych stolikach, stosy brudnych naczyń nieodebranych na czas z "okienka" skutecznie mnie odstraszyły. Nie pomogą nawet piękne ryby w sporym akwarium, które są atrakcją lokalu.
Pizzę zamówię do domu.
poniedziałek, 5 marca 2012
Rowerowa wycieczka do Dreżewa
O naszej rowerowej pasji
Zaczęła się wiosna, słoneczko przyjemnie grzeje, czas odkurzyć rowery i ruszyć na wycieczkę! Z Rudą planujemy w tym roku dużo jeździć, więc rozpocząć trening należy jak najwcześniej. Lubimy razem pedałować, bo to umacnia naszą więź matka-córka i daje nam sposobność do rozmów.
Wybrałyśmy się wczoraj do miejscowości Dreżewo, w której znajduje się piękny, klasycystyczny pałac. Po drodze naturalnie dużo rozmawiałyśmy, chociażby o tym, jak ważna jest własna wola i kontrolowanie kompromisów w związku. Wzięło się to z tego, że zrobiłam sobie drugi kolczyk w uchu, mimo że Maćkowi to nie odpowiadało, jednak zrezygnowałam już z wielu rzeczy tylko z Jego powodu, więc czasami mogę sobie pozwolić na mały bunt. Tak więc spełniłam swoje kilkuletnie marzenie i mam dwa kolczyki w prawym uchu!
niedziela, 4 marca 2012
sobota, 3 marca 2012
Na powitanie czyli matka i córki, naturalna więź
Pomysł na blog
Pomysł na założenie tego bloga przyszedł nam do głowy w
czasie tradycyjnego codwutygodniowego posiedzenia w jednej z szczecińskich
kawiarni.
Kilka słów o nas
Jesteśmy trzema nieszablonowymi kobietami z jednej rodziny.
Nasze kobiece pogaduszki nie ograniczają się jednak do prozaicznych rozmów o
codzienności, lecz dotykają niejednokrotnie spraw dużo głębszych. Dzielimy się wrażeniami
po przeczytaniu nowej książki, czy obejrzeniu ciekawego filmu, komentujemy
wydarzenia ważne i mniej istotne. Pewnie , czasami rozmawiamy też o
błahostkach- nowych butach, trendach w modzie, smaku herbaty. Kiedy indziej
wymieniamy się przepisami kulinarnymi lub odczuciami po wysłuchaniu kolejnego utworu
muzycznego.
Mamy bogate zainteresowania od mody po architekturę przez
rękodzieło, muzykę, literaturę, kolarstwo, kulinaria, psychologię i wiele,
wiele innych.
Nasze dialogi zazwyczaj podszyte są humorem, ironią i
szczyptą złośliwości, zarówno w stosunku do świata , jak i samych siebie.
Żeby nie było niedomówień – dialogi prowadzą: matka- Ruda i
dwie (zazwyczaj) blond córki- Chuda i Marzenka.