Wiosna wreszcie się zaczęła , a z
nią okres naszych peregrynacji. Zaczęłyśmy bardzo intensywnie od wyjazdu na
długi weekend majowy. Byłyśmy w wielu miejscach, które postaramy się w
najbliższym czasie opisać (jak wreszcie uporządkujemy zdjęcia, wspomnienia i
znajdziemy czas). Razem z Marzeną byłyśmy w Trzebnicy, potem ja spędziłam dwa
dni w moich Izerach, Marzena dotarła do Wrocławia. Chuda w tym czasie zwiedzała
Poznań. Koniec majówki spędziłyśmy z Chudą na Śląsku.
Zacznę zatem od Trzebnicy, do
której dotarłyśmy z Marzenką rowerami z Wrocławia w upalny kwietniowy piątek. Zdjęć
zrobiłyśmy niewiele, zbyt zafascynowane rozpoczynającym się sezonem i
spotkaniami z przyjaciółmi. Obiecałyśmy sobie za to, że w przyszłym roku
przyłożymy się do zwiedzania barokowej bazyliki i innych zabytków.
Zachwyciłyśmy się ilością
zieleni, ogromnym placem zabaw, parkami. W sobotę Marzena w takim tempie
ruszyła ze startu, że nie miałam szansy jej dogonić. Zrezygnowałam więc z
pościgu i delektowałam się pięknem doliny Baryczy. Miałam czas na obserwowanie
dzikiego ptactwa na rozlewiskach, a nawet kontemplowanie wiekowych dębów.
Nasze maratony to jednak przede
wszystkim spotkania z ludźmi o podobnych zainteresowaniach. Już w pociągu spotkałyśmy
dwoje fantastycznych rowerzystów, z którymi jesteśmy już umówione na wspólną wycieczkę
po niemieckich ścieżkach.
W Trzebnicy zaś miałam okazję pokonać
ostatnie 20 km. trasy w towarzystwie 77-letniego rowerzysty, dla którego był to…
pierwszy maraton, a namówiony został do niego przez swojego… starszego brata,
który tez gdzieś tam był na trasie!
Takie spotkania naprawdę potrafią
podbudować, udowadniają, że wiek jest stanem ducha, a nie ciała.
Gdy ja jeszcze podziwiałam schludne wioski i zielone pola, rozmawiając o życiu, śmierci i wybaczaniu, moja Marzenka dawno czekała na mnie na mecie. Efekt widać na zdjęciu:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz