Gdy wiosną układałyśmy plany rowerowe, to Świdwina w nich
nie było. Termin nam nie odpowiadał. Jednak, gdy okazało się, że jeden z
planowanych wyjazdów nam nie wyjdzie, zdecydowałyśmy się natychmiast i tak w
sobotę zawitałyśmy do Świdwina, by uczestniczyć w II Świdwińskim Maratonie
Rowerowym.
Rowery wrzuciłyśmy do samochodu, zabrałyśmy ze sobą
znajomego ( a co ma samochód mieć wolne przebiegi) i pojechałyśmy. Czas umilała
nam płyta Green Day, bo Gui jeszcze pod wrażeniem łódzkiego koncertu była.
Po godzinie znaleźliśmy się w niedużym miasteczku ( co z
tego , że nieduże, skoro i tak kilka razy musieliśmy pytać o drogę, by do
Orlika dojechać).
Na miejscu spotkałyśmy wielu znajomych, bo kto by odpuścił
kolejne rowerowe święto.
Impreza rozpoczęła się dosyć nietypowo- defilada 200
rowerzystów w asyście orkiestry oraz odegraniem Hymnu Narodowego, co mnie mile
zaskoczyło.
Potem wystartowałyśmy. Początkowo Gui mi odjechała, ale
poczekała na mnie i jechałyśmy wspólnie podziwiając krajobraz i rozmawiając. A
było co podziwiać, bo trasa wiodła malowniczymi wioseczkami ukrytymi wśród
pagórków. W wioskach witały nas radośnie uśmiechnięte dzieciaki machające
kolejnym kolarzom.
Podziwiałyśmy pola obsiane niebieskim łubinem, zbożem,
gryką. Jeziorka z przejrzystą wodą, lasy, bagna. Czasami było bardzo pod górkę,
czasami z górki. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że zakwitły lipy i pachniały
upojnie.
Na punkcie żywieniowym chwilę porozmawiałyśmy z wolontariuszką,
która pięknie mówiła o swojej wiosce, zachwalając jej uroki, zwłaszcza trzy
cudnej urody jeziorka- jednym z nich zachwycałyśmy się chwile wcześniej, bo przyciągało
chłodem i dzikością. Drogą jechał 10-12 letni chłopiec z wielką ryba w siatce.
Z duma pokazywał swoje trofeum kolegom.
Z Gui stwierdziłyśmy, że na rowerze czas wygina się i wybrzusza.
Raz pędzi, kiedy indziej zwalnia lub prawie się zatrzymuje. Trwa. I my trwamy
razem z nim. Dobrze nam się razem gawędziło.
A potem była meta. Wjechałyśmy razem witane aplauzem
znajomych. Czekał na nas pyszny posiłek składający się z zupy pomidorowej z
ryżem i skrzydełkiem kurczaka, bigosu i udka.
Przed dekoracją wybrałyśmy się jeszcze na basen, bo sponsor „Parkwodny Relax” zafundował nam darmową kąpiel.
Potem dekoracja i do domu. Niestety zabrakło nam czasu na zwiedzenie
miasteczka, w którym odbywał się właśnie jakiś świętojański festyn.
Obiecałyśmy sobie, że za rok, jeśli tylko czas pozwoli znów
zawitamy do Świdwina i postaramy się go obejrzeć.
Ten hymn mnie tez zaskoczyl chociaz w Italii wszystkie imprezy zaczynaja sie od grania ich hymnu i jest to sympatyczne. A i dzien wygladal pieknie :)))
OdpowiedzUsuńByło faktycznie rewelacyjnie, a hymn grano pewnie z powodu współpracy z wojskiem.
Usuń