Bałtyk najpiękniejszy jest wówczas, gdy na plaży nie ma
ludzi, czyli wczesnym rankiem lub poza sezonem. To wtedy stoję na piasku
zapatrzona w bezmiar morza i odpoczywam. Poszukuje odpowiedzi i odnajduję
spokój.
Mieszkańcy nadmorskich miejscowości często narzekają, ze
mając morze tak blisko, nie korzystają z jego dobrodziejstw. Mnie udaje się być
nad morzem przynajmniej raz na dwa tygodnie. Czasem częściej. Czasami jest to
pobyt kilku minutowy- wpadam na plażę w Mrzeżynie, Niechorzu lub Rewalu,
wdycham morską bryzę i wracam- bo przecież na każdą taką wycieczkę potrzebuję około
2 godzin.
Dzisiaj, korzystając z prawdziwie letniego ciepła i dnia
wolnego wybrałam się dalej- aż do Dziwnówka.
Miejscowość pamiętam z wczesnego dzieciństwa. Wtedy stało
tam kilka ośrodków wczasowych, jakieś kempingi i smażalnia ryb. To z tamtych
wakacji z tatą zapamiętałam smak gumy do żucia w kulkach i wędzonego węgorza.
Ponoć najadłam się też zielonego agrestu, co przypłaciłam biegunką. Zejście na
plażę było dzikie, stała przy nim stara sosna, której korzenie wystały z
piachu.
Widokówka z tamtych wakacji- Dziwnów. Na odwrocie( z datą 22.06.1971) tato pisze do babci, że mam dobry apetyt:) |
Teraz Dziwnówek w niczym nie przypomina tamtej mieściny-
rozbudowany, gwarny, ludny (oczywiście w sezonie) całkowicie stracił swój dziki
urok. A jednak czasami lubię pojechać do Dziwnówka. Dlaczego? Z dwóch powodów-
po pierwsze wycieczka ta zajmuje mi ok. 4 godzin (80 km), a po drugie to w
Dziwnówku jest kawiarnia Venezia, gdzie dają najlepszą kawę mrożona i sernik an
ciepło. Venezię odkryłyśmy z Gui dwa
lata temu, gdy wracałyśmy w wyprawy na Wolin. Po 40 km musiałyśmy koniecznie
zrobić przerwę na kawę, a kawiarnia była przy samej drodze- nie trzeba jej było
szukać- sama nas znalazła.
Wtedy też zostałyśmy mile obsłużone, a desery w pełni nas
zadowoliły- były ogromne i pyszne.
Dziś także zatrzymałam się w Venezii na mrożonej kawie i
serniku z malinami. Choć bliżej plaży był już gwar- zielone szkoły, wycieczki,
babcie z wnuczkami, rodzice z dziećmi- to tu było spokojnie, z głośników
płynęła chilloutowa muzyka. Odpoczęłam i pojechałam dalej podziwiać lato, co
właśnie zastępuje wiosnę.
Rower, jak rower bo ty wiesz, ze ja tylko podziwiam ale ten sernik z malinami to do wyobrazni mej przemowil.
OdpowiedzUsuńpewnie polskie smakolyki zalicze w ilosciach sporych :)))
Sernik bossski, Luciu:)
UsuńOdrobinę zazdroszczę Ci tej bliskości do morza:) Piękne krajobrazy i bajeczne smakołyki tam macie:) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńOj tak, jest czego zazdrościć:)
Usuńale ta kawa to pewnie dała tyle energii, że do domu wracałaś o wiele szybciej ;))
OdpowiedzUsuńOj tak:)
UsuńZapraszam do siebie po odbiór wyróżnienia!
OdpowiedzUsuńhttp://izisshe.blogspot.com/
W Dziwnówku nigdy nie byłam. Ale byłam np. w Darłówku... ;p Brak mi polskiego morza... Dzięki za komentarz u mnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Sol/Monique
PS. W wolnym czasie zapraszam do mnie na KONKURS, bo jeszcze chyba nie brałaś udziału! :)