Zaparzyłyśmy z Czesią białą herbatę z płatkami róży. Zapachniało... Usiadłyśmy na łóżku i ... zajęłyśmy się "dłubaniem". Ja z racji nowej dostawy wełny czesnakowej zaczęłam filcować kolorowe kwiaty, Czesia wzbogacała swoja kolekcję drobnych kolczyków (dla małych kolonistek,które chętnie odwiedzają Basztę).
Rozmawiałyśmy niewiele, co jakiś czas wymieniając się pogladami na temat właśnie tworzonego dziełka, Czesia opowiadała o wydarzenaich dnia. A dzień obfitował w dobre wiadomości, więc i Czesia była w nastroju pogodnym, by nie rzec euforycznym.
I tak schodził nam jasny o tej porze roku wieczór.
A efekty naszej dłubaniny wyglądają tak:
I jeszcze kilka filcowych kwiatków, które już wiszą w Baszcie Kaszanej:
Słodkie :)
OdpowiedzUsuńZawsze chciałam się nauczyć filcowania :)
Anno, zapomniałem o napisaniu komentarza, dopiero dzisiaj skleroza pozwoliła mi przypomnieć sobie. Ostrą igłą to się robi?? Ależ taką igłą podziurawisz wełnę tak, że same dziurki Ci zostaną! Albo membrana goratexowa:)
OdpowiedzUsuńKwiaty wyglądają całkiem fajnie, ale to filcowanie jest jakąś tajemną czynnością.
Wydaje mi się, że każde rękodzieło ma w sobie odrobinę magii i tajemnicy :)
Usuń