Obudziłam się o poranku. Niby nic dziwnego, zawsze wstaję
wcześnie. Ale dziś zaskoczyła mnie ciemność… z niedowierzaniem spojrzałam na
zegar- 6.00. O tej porze powinno już świecić słońce. Wyjrzałam przez okno- nad miastem
wisiały niskie, ciemne burzowe chmury. Po chwili usłyszałam pierwsze, dalekie jeszcze
pomruki. Wstałam i przygotowałam kawę. Powoli budzili się domownicy. Zapaliłam
słoneczną żarówkę w kuchni. Usiadłyśmy z Chudą przy kuchennym stole. Każda ze
swoim „dziubaniem”- ona szyła falbaniastą koszulę piratki, ja zdobiłam kolejną
butelkę.
Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, omawiałyśmy najbliższe plany.
A za oknem błyskało i grzmiało… I tak zszedł nam poranek… a potem pojechałyśmy
do pracy.
U mnie przydałoby sie odrobinę ochłody, bo praży niesamowicie już od kilku dni:) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńŁadne! Szkoda, że brak mi czasu na takie rzeczy, bo chętnie bym sobie coś podobnego zrobiła. :)
OdpowiedzUsuńPrzecudnie Ci wyszła :)
OdpowiedzUsuń"jak dobrze wstać skoro świt" :) wiele rzeczy mozna wtedy zrobić gdy cały dom jeszcze śpi, uwielbiam taki czas
OdpowiedzUsuńpiękny komplet :)
OdpowiedzUsuńLubię wstawać skoro świt, wtedy dzień taki długi; u nas grzmiało wokół, szły ciemne chmury, ale nie spadła ani kropla deszczu, w pogórzańskiej studni zabrakło wody, na podlewanie warzyw w foliaku wozimy wodę z doliny, z Wiaru, a deszczu wyglądamy jak "kania dżdżu"; dziś obudził mnie mój kot, Gucio, przyniósł mi do sypialni myszkę, a potem skokami i tupaniem starał się mnie obudzić, żebym zobaczyła jego zdobycz; zegar pokazywał 4:45, pora na poranną kawę; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń