- Jak ja się za Wami stęskniłam- westchnęła Gui, gdy leżałyśmy
sobie pod czereśnią na działce. Gui od początku lipca mieszka we Wrocławiu i
tylko z rzadka nas odwiedza. Teraz przyjechała na kilka dni- w tym dwa spędzimy
we dwie w czasie wycieczki na Bornholm. I ta wycieczka była głównym tematem
naszej rozmowy- planowałyśmy jutrzejsze zakupy i przypominałyśmy, co jeszcze
musimy zrobić. Co jakiś czas pojawiało się westchnienie, bo obie widziałyśmy już
film promujący wyspę i zakochałyśmy się w skalistym wybrzeżu.
Potem Gui opowiadała o swoim życiu we Wrocławiu, o
koncertach, w których uczestniczyła i o podróżach pociągami. Może i Wam o nich
opowie, jak wenę twórczą dostanieJ
Pogoda była cudna, czereśnia dawała przyjemny cień, w
powietrzu unosił się zapach ogniskowego dymu, bo jeszcze tlił się żar po tym,
jak robiliśmy świąteczny kociołek.
Żeliwny kociołek kupiliśmy z mężem zaledwie tydzień temu w
Mrzeżynie, w czasie naszej ostatniej wycieczki rowerowej. Planowaliśmy ten
zakup latami, ale zawsze coś nie wychodziło- najczęściej ów kociołek po prostu
nie rzucał nam się w oczy. Tym razem stał na widoku i oboje wiedzieliśmy, ze
nie wyjdziemy ze sklepu bez niego. (Syn musiał go potem odebrać, bo my przecież
przyjechaliśmy rowerami).
Teraz przyszedł czas na wypróbowanie nowego naczynia.
Podejrzewam, ze każda gospodyni, bądź gospodarz, którzy potrawy kociołkowe
serwują mają swoje wypróbowane przepisy i pewnie każdy jest inny, bo zasadniczo
chodzi o to, by wrzucić to, co się ma pod ręką.
W naszym kociołku znalazły się: kapusta, której liśćmi
wykłada się ścianki naczynia, ziemniaki, pomidory, cukinia, cebula, boczek
wędzony, pierś kurczaka i przyprawy: sól, pieprz, słodka papryka, kminek (och
jak ja lubię kminek) i świeże oregano, czyli lebiodka. Większość warzyw jeszcze chwilę wcześniej
rosła sobie spokojnie na działce.
Wszystko pokroiłam w plastry, wyłożyłam warstwami do
kociołka, przykryłam kapustą. Mąż przygotował mnóstwo żaru w ognisku i przez
godzinę pilnował, by naszej potrawie było gorąco. Okazało się, ze było jej
trochę za gorąco, bo po godzinie kapusta trochę się przypaliła. Reszta jednak
była cudownie aromatyczna i smaczna.
Dzieci schodzące na działkę po kolei zajadały się daniem.
W moich duszonkach kociołkowych gości kapusta, ziemniaki, buraki, marchew i cebula-to taka wege wersja:) Twoja też wygląda smakowicie! Chociaż tak naprawdę to znaczenie ma towarzystwo, w którym człowiek raczy się potrawą. Wtedy dopiero wszystko nabiera smaku:)
OdpowiedzUsuńSporo osób dodaje buraki, mnie one jakoś nie przekonują, ale zgadzam się z Tobą, że najważniejsze jest towarzystwo.
UsuńKurczę, też bym chciała posiadać żeliwny kociołek. Urocza rzecz, tylko jakoś nie widziałam nigdzie w sprzedaży...
OdpowiedzUsuńCo za smakowitosci! wykładam czasami dno gara boczkowymi skórkami, są po upieczeniu cudownie rumiane i chrupiące, mąż uwielbia takie, czasami zdarza mi się grzybek znaleziony w lesie wrzucić, plasterki marchewki, buraków nie daję, nie komponują mi się; jakież to pyszne jedzenie; pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńwygląda smacznie :)
OdpowiedzUsuńmy w kociołku grochówkę gotujemy - palce lizać :)
OdpowiedzUsuńkozarogata