- A może wybierzemy się na Bornholm?- wypaliła Gui pewnego czerwcowego
popołudnia, gdy już wiedziała, ze nie wszystkie kunsztownie układane plany da
się zrealizować. – Tam jest Az pięć latarń morskich! Zdobyłabym złotą odznakę
miłośnika latarń.- Gui była coraz bardziej podekscytowana, a jej zapał i mnie
zaczął się udzielać. Przecież już rok wcześniej taka idea pojawiła się w czasie
rozmów ze znajomą. Należało więc pomysł przemyśleć
i zająć się realizacją.
Wreszcie w środku długiego sierpniowego weekendu znalazłyśmy
się na katamaranie płynącym do Nexo. My
dwie, nasze rowery i sakwy załadowane śpiworami, karimatami , namiotem i
prowiantem.
Zaopatrzone w mapę i przewodnik po raz kolejny planowałyśmy trasę. Wiedziałyśmy, że mając do dyspozycji tylko niecałe dwa dni (katamaran przypływał o 11.00, a odpływał o 17.30 ) nie zobaczymy wszystkiego. Musiałyśmy atrakcje obowiązkowe i warianty , gdyby się udało więcej.
Statek zawinął do portu w Nexo przed 12.00. Już na starcie
miałyśmy więc godzinę opóźnienia. Szybko wjechałyśmy do miasteczka, by znaleźć
bank i wybrać duńskie korony ( w Trzebiatowie nie udało się ich kupić).
Zwiedzanie Nexo zostawiłyśmy sobie na następny dzień.
Potem wpadłyśmy do portu i ruszyłyśmy w górę do miasteczka.
Tam trafiłyśmy na lokalny jarmark, czyli mydło i powidło z przewagą rękodzieła
i miodu. Spróbowałyśmy tez lokalnego jedzenia, czyli pączków z ciasta
racuchowego smażonych na specjalnej patelni i podawanych z dżemem i cukrem
pudrem.
A potem co chwila słychać było nasze okrzyki zachwytu, gdy
wybrzeże stawało się coraz bardziej poszarpane i skaliste, a oczom naszym
ukazywały się kolejne godne uwagi pejzaże.
W drodze do kolejnego miasteczka- Tejn obejrzałyśmy kilka wiatraków,
z których słynie wyspa, ale zatrzymałyśmy się przy… dzikiej gruszy i jeżynach.
Planowy
postój miałyśmy przy menhirach.
Miejsce magiczne, czuło się powiew historii i cudowności.
- Tu są trolle- szepnęłam do Gui.- Czuję ich obecność. – Gui
popatrzyła na mnie z powątpiewaniem, ale baczniej przyjrzała się dzikiemu
krajobrazowi z sterczącymi głazami prastarych grobów. Schyliłam się , by
sfotografować karłwata roślinność, gdy usłyszałam rozpaczliwe wołanie:
- Mamo! – podniosłam wzrok znak jałowca, by zobaczyć , co
stało się mojej córce.- No, jesteś. Nie widziałam cię i się przestraszyłam.
Uwierzyłam w te twoje trolle.
- Magia miejsca zadziałała.- uśmiechnęłam się do siebie.
Teren wznosił się coraz bardziej i poczułyśmy, że jesteśmy w
górach. Rowerowe podjazdy były coraz
trudniejsze. Około 17.00 znalazłyśmy się północnym cyplu wyspy – Hammeren.
Majestatyczna góra robiła wrażenie. U jej podnóża zostawiłyśmy rowery i pieszo
dotarłyśmy do drugiej tego dnia latarni morskiej. Chwila zachwytu nad pięknem pejzażu,
podziwianie dzikiego wybrzeża, pamiątkowe zdjęcia przy latarni i szybkie
zejście, bo dzień miał się ku końcowi, a my planowałyśmy jeszcze zobaczyć dwa
ciekawe miejsce i znaleźć nocleg.
Ze szczytu widać było niedalekie miasteczka, średniowieczne grodzisko
i cudny brzeg morski. Było też widać brzeg Szwecji, ale to zauważyłyśmy dopiero
przeglądając zdjęcia.
Nocleg znalazłyśmy na Lyngholt Familie Camping. Rozłożyłyśmy
namiot i pojechałyśmy kolejny raz nad Bałtyk, by obejrzeć zachód słońca. Już o
zmroku wracałyśmy wśród menhirów i głazów lasu Finnedal.
To był pasjonujący dzień. O kolejnym napiszę w drugim
wpisie.
Bardzo ładna relacja. Po pierwszym dniu można stwierdzić czy da się tam poruszać rowerem szosowym? Przymierzam się na zwiedzanie wyspy ale wolałbym rowerem wyścigowym niż górskim. Da radę?
OdpowiedzUsuńSpokojnie da radę rowerem szosowym- po prostu czasami trzeba zostać na drodze głównej, a nie jechać cyklovejem, który chwilami jest szutrowy. Pierwszego dnia nie miałyśmy szutru. Ten pojawił się dopiero po zachodniej stronie wyspy.
UsuńZaintrygował mnie tytuł i warto było wejść. Ciekawy opis podróży i przede wszystkim bardzo fajne miejsce na rowerowe wojaże. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDziękuję. Uznanie czytelników jest wiele warte:)
UsuńCudowny opis i zdjęcia! Zachęca do podróży, w która sie pewnie któregoś dnia wybiorą.... Zachęca nie tylko tym co do zwiedzania i przyroda ale tez tymi wewnętrznymi przeżyciami. Nie wiedziałam, ze na Borholmie sa menhiry, zupełnie jak w Bretanii, gdzie długo mieszkałam.
OdpowiedzUsuńBornholm zaskakuje na każdym kroku. Jeszcze o tym napiszę.
Usuń:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAdatoniewypada
Już w zeszłym tygodniu byłam tu, czytałam z ciekawością, bo zupełnie nie znam tamtych stron, zawsze ciągnie nas na południe, może przyjdzie czas, że ruszymy na północ, tylko, że my rowerami nie jeździmy; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNa Bornholm da się i samochodem, i pieszo, ale rower pozwala zobaczyć najwięcej.
UsuńCool!
OdpowiedzUsuńPrzyjemnie czytało się Twoją relację. Poczułam się, jak sama bym tam była.
OdpowiedzUsuńSuper, że udało Wam się zwiedzić latarnię i ruiny.
To była niesamowita wyprawa!
UsuńŚwietna wycieczka, aż zazdroszczę! :) A trolle z całą pewnością mieszkają między menhirami. ;)
OdpowiedzUsuńO tak! Zapewne tam są, czuło się je.
UsuńBardzo fajna wyprawa.Malowniczo i umiarkowanie cicho
OdpowiedzUsuń