Gdy rok temu siedziałyśmy z Gui na iławskim pomoście,
obiecałyśmy sobie, że wrócimy nad Jeziorak. Dotrzymałyśmy słowa- dokładnie rok
później pojawiłyśmy się w Iławie, ale nie same. Nasze wspomnienia i
westchnienia tak głęboko zapadły w serce naszym bliskim, że nad Jeziorakiem
znaleźliśmy się we czworo- Gui, Chuda, Ślubny i ja.
Po pierwszych rozmowach ze
znajomymi i zainstalowaniu się na hali gimnastycznej (ach jak my lubimy tę
niesamowitą atmosferę, jaka panuje w tej wielkiej dwudniowej sypialni)
poszliśmy na kolację do tawerny, którą odwiedziłyśmy z Gui poprzednim razem.
(Gui jeszcze nie nadjechała i tylko słała nam złowieszcze smsy- jak mogliśmy
bez niej iść na kolację!) Potem z Chudą zrobiłyśmy śniadaniowe zakupy i nie pozostało
nic innego jak usiąść na wprost drzwi wejściowych na halę i czekać na Gui. Jej pojawienie się przywitałyśmy głośnym
piskiem, zdawało się, że przytulańcom nie będzie końca ( a przecież widziałyśmy
się w niedzielę w Świnoujściu!) Do naszego radosnego ściskania i chichotu
dołączył Ślubny obejmując ramionami cały swój „harem” – mało nam przy tym nie połamał
żeber.
Wieczór spędziliśmy na rozmowach i kolejnych powitaniach, bo
przecież ciągle ktoś nadjeżdżał.
Sobota przywitała nas chłodną, ale dosyć słoneczną aurą. O 6.30 zarządziłam pobudkę zalewając całej
rodzince kawę. Lekkie, ale pożywne śniadanie składające się tradycyjnie z bułek
i jogurtów, chwila na przekomarzanie się i ruszamy do Szałkowa, gdzie startuje
maraton. Gui ze Ślubnym jadą samochodem, my z Chudą rowerami (samochód na
starcie bywa użyteczny jako składzik ubrań wszelakich) . Mamy niezły ubaw, gdy
okazuje się, że Gui ze Ślubnym pomylili trasę.
Nasze starty są trochę rozciągnięte w czasie, ja ruszam
pierwsza – mam przed sobą 150 km asfaltu, ostatnia wyjeżdża Chuda.
Pierwsze 75 kilometrów naznaczone było frajdą z szybkiej
jazdy- to ktoś mnie doganiał, to ja doganiałam kogoś- tu słówko zamienione, tam
odkrzyknięte powitanie.
Drugie kółko zaplanowałam jechać tak, by czerpać radość z
samotności, wsłuchać się w siebie, zachwycać pięknem. Trasa maratonu, podobnie
jak w ubiegłym roku biegnie mało uczęszczanymi drogami wzdłuż jeziora Jeziorak.
Jadąc to zbliżałam się , to oddalałam od cudnej toni jeziora. A jezioro jest
urokliwe- długie i wąskie wije się niczym rzeka. Chwilami brzegi wznoszą się
wysoko, tworząc skarpę i wtedy widok jest najpiękniejszy. Czasami z jeziorem łączy
się rzeczka, pojawia się inne jezioro lub jeziorko. Mijam małe wioseczki ukryte między pagórkami i
lasami, a w wioskach niewielkie drewniane domki, zupełnie inne niż te, do
których jesteśmy przyzwyczajeni na zachodniej granicy. Bo też dla nas
przekroczenie granicy Wisły jest jak podróż w krainę baśni- niby wciąż ten sam
kraj, ale chwilami zupełnie odmienny. Las iławski też jest niezwykły. Lasy,
które znam, mają jasno określoną granicę- jest nią albo brzeg Bałtyku, albo
szczyt góry, na którą akurat wchodzę. Las iławski zda się być bez granic,
wydaje się, że jeśli wejdzie się weń, odejdzie od drogi, zamknie się ściana i
las będzie potężniał i się zwielokrotniał. Im głębiej się w niego zapuścisz,
tym będzie go więcej. Podziwiałam owo
zdradzieckie piękno- proste smukłe drzewa, moczary, zagajniki, wdychałam zapach
grzybów i opadających liści. Przywoływałam ulubiony wiersz Harasymowicza „Las”:
Trujące grzyby
za wszelką cenę
chcą być zebrane
Zielona bylina
kraje ręce
jak brzytwa
Moczary starają się
sprzedać każdemu
swe dywany
Na polanie
aż czarno od trucizny
Uśmiechają się do ciebie
szalej i ciemierzyca
Las jest cichy
i łagodny
Las tym
bardziej złowieszczy, że starający się z powodzeniem zagarnąć terytorium już mu
kiedyś odebrane i zagospodarowane przez człowieka- popękany, dawno nie
naprawiany asfalt przerastała trawa i mech. Na głowy kolarzy spadały żołędzie i
odbijały się z głośnym pacnięciem od kasków, byli tacy, którzy zaliczyli
bliskie spotkanie nie tylko z sarnami, ale nawet z jeleniem.
A potem wyjechałam na
porośniętą nawłocią łąkę, przejechałam obok pastwiska i dotarł do mnie
zniewalająco słodki zapach- to kwitła gorczyca posiana jako poplon.
I tylko wiatr hulał w barwnych liściach i w moich włosach,
chwilami przekomarzał się ze mną, chcąc zrzucić mnie z roweru, ale się mu nie
dałam. Cała dojechałam do mety.
Tak. Pokonałam wiatr i swoje słabości. Przejechałam 150 km w
6 godzin.
Na mecie zjadłam pyszny żurek, makaron z gulaszem, popiłam
kawą, zamieniłam po kilka słów z tymi, którzy podobnie jak ja dopiero co
zjechali z trasy.
Na hali czekała na mnie rodzinka- przejechali swoje kółko i
teraz z niecierpliwością czekali na mój powrót. Dziewczyny poszły nad Mały
Jeziorak skorzystać z pięknego jeszcze słoneczka.
Gdy towarzystwo bawiło się beztrosko w Szałkowie, ja
przysypiałam , przywołując pod powiekami zapamiętane widoki.
W niedzielę wystroiłyśmy się w sukienki, by dobrze
prezentować się na podium, bo też każda z nas na to podium wskoczyła- Gui
odebrała puchar za 3 miejsce w całorocznej rywalizacji, Chuda i ja za maraton,
ale i tak najwięcej frajdy miał Ślubny, gdy odbierał swoje trofeum- był trzeci
w swojej kategorii .
Dziewczyny jeszcze w Świnoujściu umówiły się, że pomogą
organizatorom w wręczaniu pucharów i teraz świetnie bawiły się w roli hostess.
A potem nadszedł czas pożegnań. Bardzo trudny czas, bo
przecież to był ostatni maraton w tym roku.
Ostatnim akordem naszego pobytu w Iławie był wspólny obiad,
po którym Chuda z Gui wsiadły do samochodu wrocławskich przyjaciół i odjechały
do Wrocławia, a my ze Ślubny ruszyliśmy w kierunku domu. Wybraliśmy drogę przez
Malbork i jadąc obok krzyżackiej warowni snuliśmy już plany przyszłorocznego
wyjazdu połączonego ze zwiedzaniem tego średniowiecznego miasta.
Zawsze mi się wydawało, że mknący rowerzyści nie mają ani chwili czasu na rzucenie okiem na okolicę, że muszą kontrolować drogę, a Ty jedziesz swój maraton i widzisz jeszcze tyle rzeczy obok; to niesamowite, cała rodzina na rowerach, czerpiecie z tego radość, lubicie ze sobą przebywać; miło na Was popatrzeć, no i te puchary ... pozdrawiam serdecznie i gratuluję.
OdpowiedzUsuńMario, zawsze staram się nie tylko jechać przed siebie, ale także patrzeć i widzieć to, co innym umyka...
UsuńFajnie wyglądacie z tymi pucharami.
OdpowiedzUsuńGratuluję pucharów ;)
OdpowiedzUsuńNigdy bym nie podejrzewała Iławy o takie piękne widoki!
Pozdrawiam.
Marchevko, my zakochane w Iławie od roku...
Usuń