Pod koniec września odbyłam długo planowaną podróż. Podróż tę niemal wokół Polski i tę wgłąb samej siebie.
Zaczęło się w Iławie, o której Ruda pisała już TU. Trzy dni nad magicznym Jeziorakiem, rowery, rodzinne spacery i nasze 4M - 4 materace, których nie sposób pomylić z innymi - tylko my wprowadzamy wokół siebie taki chaos.
Z Iławy ruszyłam wraz z Marzenką do Wrocławia, gdzie dotarłyśmy, dzięki uprzejmości naszych znajomych, bardzo komfortowo. Mogłam zobaczyć, jak mieszka moja siostrzyczka, spojrzeć na Wrocław z jej perspektywy. Były muzea (Muzeum Architektury, Muzeum Współczesne, Muzeum Narodowe i Panorama Racławicka), galerie (tym razem handlowe), spacery po mieście. Wiele rozmów przerywanych krótkimi "A to jest budynek poczty" "To most grunwaldzki"... Dwa wrocławskie dni minęły jednak jak mgnienie oka i zanim się spostrzegłam siedziałam już w pociągu, wiozącym mnie do Domku pod Orzechem.
Dojechałam do najbliższej stacji, skąd czekał mnie jeszcze ośmiokilometrowy marsz, zanim wreszcie stanęłam przed upragnionymi drzwiami. Półtora dnia spędziłam w Domku sama, taki był też mój zamiar, miałam taką potrzebę. Czas ten spędziłam na lekturze, próbie sforsowania Góry rowerem, spacerach, odwiedzaniu sąsiadów. Później zjechała się rodzina i rodzina rodziny, zrobiło się tłoczno, gwarno i wesoło.
Jednak i ten czas minął nadspodziewanie szybko. Znów siedziałam w pociągu, tym razem do Wrocławia, skąd miałam wracać do Szczecina. Z powodu opóźnienia jednego pociągu, drugi mi uciekł i moja wyprawa wydłużyła się o kilka godzin spędzonych w Poznaniu u Przyjaciela.
Ale opis mojej małej-wielkiej wyprawy ma stać się tylko pretekstem, dla krótkich rozważań o domu. O tym co ten dom tworzy. Bowiem podczas tak licznych zmian miejsca, w przeciągu tygodnia o domu mówiłam wielokrotnie, niemal zawsze w odniesieniu do innego z miejsc. Wzdychałam z ulgą "nareszcie w domu" wchodząc zarówno do wrocławskiego mieszkania Marzenki, otwierając drzwi Domku pod Orzechem, jak i wdrapując się schodami do mieszkania w Szczecinie, a także podczas rozmowy z Rudą "Będę w tygodniu w domu", mając na myśli Trzebiatów. I sprawdza się w moim przypadku powiedzenie, że dom twój tam, gdzie serce twoje.
Nasz dom "stacjonarny", lubimy go, ale chętniej uciekamy do chatki na Pogórze, to niedaleko, tylko 60 km; mój dom rodzinny, też 60 km ale w drugą stronę; nie ma w nim już moich rodziców, ale jest brat, dobry człowiek; dziś też zajrzałam do chatki pogórzańskiej, miałam tylko jakieś dokumenty odebrać z Przemyśla, a to już tylko "rzut beretem"; jak miło, cicho, wypiłam kawę na tarasie w ciepłym słońcu, pachniały liście; i hajda! do domu; moim domem są więc jakby trzy domy, do których wracam chętnie; pozdrawiam serdecznie z drugiej strony Polski.
OdpowiedzUsuńPiękny ten wpis. Taki ciepły, trochę nostalgiczny, ale bardzo pogodny i krzepiący. Dom to nie tylko miejsce, ale przede wszystkim ludzie, którzy ten dom tworzą :)
OdpowiedzUsuńSłuszna refleksja. Człowiek zanim zakupi własne mieszkanie lub dom przenosi się z miejsca na miejsce i wszędzie się zadomawia. Nawet wynajęty pokój w hotelu przez chwilę staje się naszym domem, bazą...
OdpowiedzUsuń