Karnawał w pełni. Nie mogę powiedzieć, że czerpię z niego
pełnymi garściami- lepsze są w tym moje córki, które obiecały o swoich
karnawałowych zabawach napisać, więc może się doczekacie.
To, że one są lepsze, nie znaczy, że wcale się nie bawiłam.
Bawiłam się, a jakże i to wyśmienicie. Od kilku lat tradycyjnie wybieram jeden
i ten sam bal karnawałowy. Jest to Charytatywny Bal z Dwójka organizowany przez
Stowarzyszenie Przyjaciół Dwójki działające przy mojej szkole. Stowarzyszenie
tworzą prawdziwi zapaleńcy, by nie rzec wariaci, którzy dla dzieciaków potrafią
prawie stanąć na uszach. Każdy kolejny
bal jest lepiej przygotowany, atrakcyjniejszy i coraz lepiej się bawię, czego
dowodem jest powrót do domu przed 4 rano, co dla mnie, jako skowronka, jest raczej godzina wstawania, a nie
kładzenia się spać.
Tegoroczny bal okazał się prawdziwym sukcesem nim jeszcze
się zaczął, gdyż zapisała się na niego rekordowa ilość uczestników. Sala
restauracji „Ratuszowa” ledwo mieściła tańczących. Z roku na rok zwiększa się też hojność uczestników,
którzy wręcz prześcigają się w wykładaniu pieniędzy na kolejne obiady dla
ubogich dzieciaków i na stypendia naukowe dla najzdolniejszych. Do najciekawszych atrakcji trzeba zaliczyć występ taneczny naszej absolwentki Oli i jej partnera - lauretaów wielu turniejów tanecznych oraz torty ufundowane przez Stowarzyszenie z okazji pięciolecia istnienia.
Organizatorzy , uskrzydleni sukcesem już planują
przyszłoroczne atrakcje i jeśli wszystko im się uda, to jubileuszowy, piąty bal
przejdzie do historii miasta J
Z każdego balu wychodzę obładowana cudeńkami- lalkami,
wazonikami, pracami plastycznymi. Mąż obowiązkowo kupuje mi czekoladę do
czekoladowego walczyka i różę. Zazwyczaj dokładamy też coś od siebie- komplet
biżuterii, pobyt w górach, rękodzieło. W tym roku zamiast coś podarować,
wykupiłam przejażdżkę motorem za równowartość obiadów dla jednego dziecka na
cały semestr. I teraz się zastanawiam, jak będzie owa „przejażdżka ścigaczem”
wyglądać …
Wracając do balu- zabraliśmy ze sobą Chudą, która podobnie
jak ja jest członkiem stowarzyszenia, ale Chuda nie miała zbyt zabawowego
nastroju.
Ja za to przetańczyłam chyba wszystkie możliwe kawałki,
prawie nie schodząc z parkietu. Ślubny pod koniec ledwo zipiał i, gdy dałam
hasło do powrotu do domu, nie opierał się, bo chyba go wymęczyłam.
Ale też szczerze przyznaję, że uwielbiam się z nim bawić. W
tańcu świetnie się rozumiemy, a on dodatkowo twierdzi, że nie lubi tańczyć z
nikim innym. Stanowczo za rzadko korzystamy z możliwości wspólnego tańca.
Zdjęcia dzięki uprzejmości kolegi.