O poranku siedzimy z Chudą przy kawie. Jest kilka minut po siódmej. Właśnie wróciłam z długiego spaceru z psem. Zdążyłam wstawić kawiarkę na gaz, gdy zapach kawy obudził Chudą. Niespiesznie pijemy więc naszą latte o smaku karmelowym. Ostatnio kupiłam taką smakową kawę marki Prima. Nawet nam smakuje, jej zaletą jest to, że ma karmelowy aromat, a nie jest słodka- żadna z nas nie słodzi.
Rozmawiamy o architekturze i literaturze fantasy, o fantasy możemy codziennie i bez przerwy, choć Czesia bardziej niż ja. Czas tylko dla nas. Za kilka godzin obie wsiądziemy na rowery i każda z nas wykona założony plan - Chuda pojedzie do Szczecina, ja nad Bałtyk.
Ponieważ pogoda zachęca do długiej jazdy decyduję się na Kamień Pomorski, Dziwnówek, Trzęsacz. Od jakiegoś czasu obiecuję sobie, że spędzę trochę czasu w Kamieniu i zwiedzę miasto, ale póki co, jeszcze nie dziś. Dziś od razu skręcam do Dziwnówka, ale i tam się nie zatrzymuję, bo założyłam sobie, że kawę wypiję w Trzęsaczu (w Dziwnówku wszystko jeszcze pozamykane, a w Trzęsaczu mam pewność, że przy samym tarasie widokowym będzie czynna kafejka)
Trzęsacz- każdy, kto odwiedził Wybrzeże Rewalskie, doskonale zna to miejsce z osamotnioną ścianą kościoła wiszącą na klifie. Sterczącą jak memento, przestroga, dla tych, którzy chcą się przeciwstawiać naturze, ujarzmić ją.
Kościół wybudowano wszak w głębi lądu. Morze znajdowało się 2 km dalej. Legenda głosi, że rybacy wyłowili z morza Zielenicę, córkę Króla Morza. Zamknięto ją w kościółku, a gdy zmarła z braku słonej wody i tęsknoty za wolnością, pochowano w poświęconej ziemi. Bałtyk tak długo wściekle uderzał w brzeg, aż dotarł do kościoła i odebrał ciało ukochanej córki, niszcząc przy tym dzieło zadufanych w sobie, okrutnych ludzi.
Ocalała tylko jedna, boczna ściana. "Pamiętaj człowieku, że nie jesteś wszechmocny! Zawsze bądź człowiekiem, kieruj się miłosierdziem."
Gdy pierwszy raz odwiedziłam Trzęsacz ponad 20 lat temu na klifie stała cała ściana, wokół rosły drzewa, a wzdłuż ścieżki rozlokowały się kramy. Kilka lat później sztorm zabrał kolejny fragment ściany. To wtedy podjęto się zabezpieczenia resztek zabytku. Obmurowano go, odgrodzono od turystów, Utwardzono klif. I wybudowano taras widokowy. Ostatnimi laty poprawiono estetykę deptaku, teraz prezentuje się ciekawie z wzorem w nutki i klawisze fortepianu. Tylko z okien kafejki widok nieciekawy na budowę i obskurny kiosk z płyt wiórowych. Wiosną zakwitną tu wielobarwne kwiaty, deptak zaroi się od spacerowiczów, otworzą się drzwi sklepów i kawiarni. Mnie rok temu urzekły kwitnące migdałowce.
A restauracja, zgodnie z moim przypuszczeniem, była czynna i oblegana przez miłośników ryb, placków po węgiersku i makaronu. Widać mają dobrego kucharza, bo klientów nie brakowało. Ja skromnie zamówiłam latte i galaretkę z bitą śmietaną. Posiedziałam chwilę i pojechałam dalej, chwilę jeszcze cieszyłam wzrok linią morza, by powoli oddalać się od niego i wracać do domu.
Gdy ja opowiadam wrażenia teściom, dzwoni Czesia, że dojechała do Szczecina. Mija kolejna cudowna niedziela.