Co roku wczesną wiosną zaczynam się zastanawiam, co zrobić z pasternakiem zalegającym w moim kopcu. Zapytacie, dlaczego zalega? Proste- co roku sieję go za dużo. Wyrasta do monstrualnych rozmiarów i potem całą zimę wykopujemy korzenie i zjadamy we wszelkich możliwych konfiguracjach. Przede wszystkim ląduje w rosole zamiast selera, który się na mojej działce nie udaje i pietruszki, bo ta też na mojej działce wyrasta do wielkości mysich ogonków. Jest jednym ze składników wszelkich zup -kremów, bo świetnie nadaje się na zagęstnik, a także sałatki warzywnej.
Co to jednak jest pasternak i co robi na mojej działce?
Wyglądem przypomina wielką pietruszkę, jednak różni się od niej słodkim zapachem i kształtem natki. Niewtajemniczeni łatwo go mylą, zwłaszcza, że zdarza się, iż sprzedawany jest jako pietruszka.
W smaku słodszy i delikatniejszy od pietruszki, przypomina po trochu marchew i seler.
Czemu go sieję? Otóż w przepisie na moczkę, który odziedziczyłam po babci musi się pasternak znaleźć, a że na Pomorzu się go nie uświadczy w sklepie (chyba że ktoś nieuczciwie sprzedaje go jako pietruszkę) , więc zaczęłam sama go wysiewać. Nawet nasiona mam już z własnej uprawy.
Tym razem pod wpływem próśb Chudej przygotowałam placki. Na trzy porcje wzięłam:
1 marchew, 1 pasternak, 1 cebulę, 1 jabłko, 5 ziemniaków.
Wszystkie warzywa obrałam i wrzuciłam do malaksera, który zmiażdżył je na papkę (ależ ja lubię mój malakser, który kupiliśmy z... weselnych pieniędzy!) . Warzywa kończyły się miksować dołożyłam:
1 jajko, 2 łyżki mąki kartoflanej sól i pieprz do smaku.
Na patelni rozgrzałam olej i usmażyłam placuszki. Zjedliśmy je z sosem wołowo-grzybowym.