Małe miasteczka mają swoje minusy. Jednym z nich jest utrudniony dostęp
do tzw. kultury wysokiej. Teatr,
filharmonia, opera to dobra dla nas, mieszkańców miasteczek, prawie niedostępne,
wymagające sporych przygotowań i planowania. Trzeba mieć przynajmniej 5-6
godzin, zamówione dużo wcześniej bilety, sprawny samochód lub umówiony wyjazd
grupowy.
I właśnie z grupowego wyjazdu skorzystałam w ostatni piątek.
W ramach spóźnionego Dnia Kobiet pojechałyśmy z koleżankami z pracy do
Koszalina na spektakl „Siostrunie”.
Wybór był strzałem w dziesiątkę. Bawiłyśmy się doskonale,
siedząc w drugim rzędzie i widząc wszystkie miny i grymasy aktorów.
A było co oglądać, gdyż obsada aktorska : Fraszyńska, Szwed,
Żak, Dereszowska i Rozmus nie tylko pokazali na scenie swój kunszt (żadnej chałtury),
ale świetnie się bawili w swoim towarzystwie. Tak świetnie, ze w pewnym
momencie całe towarzystwo się zagotowało i wybuchło śmiechem, którego z pewnością
w scenariuszu w tym miejscu nie było.
Sztuka opowiada o problemach pewnego żeńskiego zakonu.
Liczba sióstr nagle dramatycznie zmalała, gdyż większość otruła się potrawą z
własnoręcznie zbieranych grzybów. Ocalałe zakonnice nie mają pieniędzy na
pochowanie towarzyszek i próbują zebrać fundusze, organizując show.
Całość jest niesamowicie humorystyczna, ale nie kpiąca. Pod
płaszczykiem lekkiego purnonsensu i mrużenia oka przemycane są prawdy o
słabości człowieka.
I choć spektakl jest lekki i chwilami frywolny, niesie za
sobą ważne przesłanie- w człowieku należy szukać dobra i wybaczać słabości.
jednak teatr to jest jednak magia :) a Rozmus to grał kogo??.. bo chyba nie zakonnicę ;)
OdpowiedzUsuń