Wśród niezwykle ciekawej spuścizny po naszym ojcu (tej materialnej i tej duchowej) otrzymaliśmy z rodzeństwem całkiem sporą bibliotekę. Ojciec od młodości pasjonował się literaturą i przez całe życie kupował książki. Dostawał je tez w prezentach od bliskich i mniej bliskich. Pod koniec życia jego biblioteczka liczyła ok. 1000 książek. Przynajmniej tyle przypominam sobie z katalogowania, w którym pomagałam w latach osiemdziesiątych. Do akcji "Bibliotekarz IV" jak nazwałam porządkowanie książek, zbierałyśmy się długo. Wreszcie siostra zarządziła: sprzątamy, dzielimy, pakujemy.
Zaopatrzyła się w wielkie worki, niestety zapomniała o maseczkach pyłowych i rękawiczkach sylikonowych. W efekcie po kilku godzinach pracy wyglądałyśmy jak górnicy po szychcie.
A praca była pasjonująca. W biblioteczce ojca można było bowiem natrafić na prawdziwe "perełki" najbardziej ubawiła nas ekonomia polityczna socjalizmu oraz równie interesujące dzieła w języku rosyjskim.
Z drugiej strony półki obfitowały w prawdziwe białe kruki: Dzieła Mickiewicza i Słowackiego wydane w 1921 r, jeszcze starsze wydanie Hamleta w oryginale...
Obok pism o perspektywach socjalizmu -komunizmu- Nowy Testament. Obok Mickiewicza - gazetowe wydanie jakiegoś kryminału...
Ojca ciekawiło wszystko, więc i książki gromadził z różnych dziedzin. Szczególnie ukochał jednak reportaże z wypraw wysokogórskich i oceanicznych. Czym bardziej ekstremalnie, tym lepiej. Druga miłością ojca była historia, stąd komplet tzw. ceramowski.
Porządkowaniu towarzyszyły wspomnienia:
- tę książkę tata dał mi na obóz, ale była dla mnie za trudna.- siostra wskazała na jakiś reportaż, a ja przypomniałam sobie, że mogła mieć wtedy jakieś 11 lat.
- No, mnie też tym katował.- uśmiechnęłam się do swoich wspomnień. Gdy moje koleżanki czytały "Anie z Zielonego Wzgórza", mnie przyszło czytać wspomnienia Wandy Rutkowskiej... a trzeba pamiętać, że jako dyslektyk zaczęłam czytać dopiero w wieku 10 lat.
Moją ulubioną lekturą tego okresu była... "Lilavati", jakże dobrze uczyło się z tej książki matematyki. To była prawdziwa przygoda!
I tak opowiadając anegdoty czytelnicze układałyśmy książki na stosiki: moje, siostrzane, do przerobu, do biblioteczki wakacyjnej w Domku pod Orzechem. W tym czasie odwiedzały nas różne osoby: kuzynka, bratowa z bratanicą, mój syn. Stawali się oni uczestnikami naszej misji, dołączali się do wspomnień...
- A pamiętasz... - i płynęła kolejna anegdotka.
Moje 4 worki częściowo przywiozłam nad morze, resztę zabiorę następnym razem. Do "Domku pod Orzechem" trafiły niektóre reportaże większość historycznych książek Bidwella (och zaczytywałam się w tych biografiach!) , trochę beletrystyki lżejszych lotów (niewiele jej tam było, ale coś się znalazło).
Podejrzewam, że gdy odkopię wszystkie swoje trofea, to pewnie jeszcze nie jeden wpis się pojawi.
Pięknie. Lubię takie prace choć prawdą jest ze kurzu robi się z tego ogrom a palce zwyczajnie czarne. Ja też mam po tacie z kilkaset książek oraz swoich niewiele mniej. Przymierzam się do gruntownych porządków. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTakie porządkowanie musi być niesamowite! Podróż sentymentalna i poszukiwanie skarbów w jednym:)
OdpowiedzUsuńJulio, to była podróż w czasie i w przestrzeni! Na ogromnych emocjach.
Usuńjak to czasami porządki mogą być zupełnie przyjemne :)
OdpowiedzUsuń