W sobotę w Mirsku rozpoczynała się Gala Izerska. W poprzednich latach odwiedzaliśmy tę imprezę ze względu na jej ludowy charakter. O zeszłorocznej Gali pisałam na blogu.
Kobiece rozmowy w górach
Tym razem Gala miała być tylko pretekstem do zjechania spod orzecha. Dzień był upalny, ale ja, jak przystało na jaszczurkę lubię ciepełko. Pojechałam przez Antoniów (gdzie stoją piękne domy przysłupowe), Starą Kamienicę, Grudzę do Rębiszowa, aby sprawdzić, jak miewa się pewna owieczka. Jagnię ma się dobrze, a do tego dostało towarzystwo w postaci kozy. Teraz za moją blogową koleżanką chodzi "stado" złożone z dwóch psów, kozy i jagnięcia na trzech nóżkach. Jeśli dołożymy do tego 4 konie i całe stado owiec rogatych, to będziemy mieli pełen obraz tej niezwykłej menadżerii.
Po sympatycznej pogawędce ruszyłam do kolejnej wioski- Gajówki na spotkanie z inną blogową znajomą. Tu z kolei podziwiałam urządzone ze smakiem wnętrza starego domu. Bibeloty, serwetki, obrazy sprawiają, że pokoiki nabierają ciepła. Widać, że gospodyni, choć zarzeka się, że nie przepada za swoim wiejskim lokum, włożyła w wystrój domu mnóstwo serca. Ciekawym rozwiązanie jest miejsce wypoczynku z widokiem na Izery- w starej komórce wybito jedną ścianę, klepisko wysypano piaskiem, ustawiono fotele, starą beczkę i hamak. Do tego kilka morskich akcentów i... możemy pic drinka z palemką, oczywiście bezalkoholowego, bo jestem "zkołowana"- no przecież nie zmotoryzowana, bo nie mam motoru . Pijemy zatem mrożoną herbatę i rozmawiamy o życiu.
To były ciekawe spotkania z dwoma zupełnie różnymi kobietami, choć w podobnym wieku, mają odmienne priorytety i pomysł na życie, ale każde spotkanie wzbogaca a w Izerach i na Pogórzu jest mnóstwo miejsca dla ludzi chcących odnaleźć sens życia.
Gala Izerska w Mirsku
Zrobiło się popołudnie i pojechałam do Mirska. Niestety, tegoroczna edycja Gali Izerskiej rozczarowała mnie. Stoisk niewiele, ludzi jeszcze mniej. Trafiłam chyba na przerwę w koncertach, bo nawet młode talenty nie śpiewały. Gdyby nie "Podgórzanie", którzy w części wystawienniczej po prostu sobie śpiewali, to byłoby całkiem nudno.
Przejrzałam stoiska, zjadłam leczo serwowane w namiocie stowarzyszenia "Spokojna Góra" i niespiesznie wróciłam do Domku pod Orzechem, gdzie Ślubny kończył pokrywać podkładem przednia część dachu.
Wieczorem odwiedziła mnie jeszcze sąsiadka zza drogi- Aneta. Wiele lat temu spędzałyśmy z sobą sporo czasu. Najpierw ja organizowałam czas sympatycznej kilkuletniej blondynce, potem ona zabierała na spacery moje małe dzieci.
Posiedziałyśmy chwilę i umówiły się na dłuższą pogawędkę przy innej okazji.
Słońce zaszło czerwono...
Od wschodu, do zachodu... no i nie mogłam się powstrzymać od wrzucenia tego urokliwego zdjęcia z widłami :)
" zkołowana"... muszę zapamiętać na przyszłość, gdybym w końcu nabyła rower :)
OdpowiedzUsuńJak ty odwiedzałaś blogowe znajome fizycznie to ja wczoraj odwiedziłam je przez ich blogi i widziałam śliczną czarną owieczkę i przecznickie klimaty .U mnie w Radlinie też pachnie Gierczynem ,w upały piękną woń roznosi marchewnik zabrany z pod ośrodka.CAŁUSY.
OdpowiedzUsuńGdybym ten wakacyjny piękny dom dzieliła z kim innym, z pewnością byłabym szczęśliwsza w mojej "Dżalnie". Gwoli najszczerszego wyjaśnienia.
OdpowiedzUsuńUpiększyłam go o ścianę z zawieszonymi dzierganymi serwetkami na patyczkach i sznureczkach i pomalowane schody na strych, które rozjaśniły hall.