poniedziałek, 28 lipca 2014

Do Zieleńca nie da się przyjechać bez przygód

- Do Zieleńca nie można dojechać bez przygód.- stwierdziła Gui, gdy wyjechałyśmy wreszcie z Wałbrzycha. Po zeszłorocznych perturbacjach z zerwanymi drogami w Czechach i recytowaniu „Mojej piosnki” Norwida tym razem wybrałyśmy najbardziej naszym zdaniem optymalny wariant dojazdu z Gierczyna do Zieleńca. Niestety, tylko naszym zdaniem.
Już po samym zjeździe z naszej Góry okazało się, że samochód nie chce przejść na spalanie gazu i trzeba jechać na benzynie. Kolejne próby przełączenia paliwa kończą się piskiem kontrolek. Tankuję więc benzynę i jedziemy. Do Wałbrzycha idzie nam całkiem sprawnie. Mamy , jak zwykle świetne humory. Rozmawiamy, podziwiamy widoki, a Gui coraz lepiej radzi sobie jako pilot. W Wałbrzychu trafiamy na roboty drogowe na całej prawie długości miasta. Korek, do świateł, zwężenia jezdni i gdy już prawie widzimy tablicę z napisem koniec miasta, zauważamy kłęby czarnego dymu buchające gdzieś przed nami.
-Zobacz, jakby ktoś palił opony- mówię do Gui.
-Byle nie na naszej drodze- odpowiada moje dziecię, niestety, w złej godzinie. Już po chwili wiemy, że na naszej drodze płonie ciężarówka. Chyba nigdy z tak bliska nie widziałyśmy pożaru. Wielkie języki ognia pochłonęły większość kabiny i paki samochodu, nad nim unosi się czarne kłębowisko.
Podejmuję szybka decyzje o zawróceniu z drogi- trzeba zrobić miejsce dla straży, pogotowia, policji. Na razie chyba wszystkie utknęły w korkach. Ten sam manewr wykonują także inni kierowcy. Dwa samochody skręcają w wąska boczna uliczkę, biegnącą stromo w górę- robię to samo, licząc, zę miejscowi znają objazd. Nie mylę się- po chwili kręcenia osiedlowymi uliczkami wyjeżdżamy z drugiej strony pożaru. Tu utworzył się korek z ciężarówek, które nie ominą nieszczęścia tą drogą , co my. Muszą stać. Przez chwilę widzimy jeszcze pożar z innej perspektywy, po czym zjeżdżamy w dół, w stronę przejścia granicznego w Mieroszowie. Po drodze ostrzegamy kolejnych kierowców o niebezpieczeństwie.
Przez Czechy tym razem przejeżdżamy bezproblemowo- no w końcu to tylko 25 km.
W Lewinie Kłodzkim Gui prawie wykręca głowę, oglądając chyba najpiękniejszy w Polce wiadukt kolejowy.
Gdy po 3 i pół godzinie jazdy stawiam samochód na niewielkim parkingu przed „Chatą Zieleniecką”, oddycham z wyraźna ulgą. Dojechałam.

Chwilę później dojeżdżają nasze koleżanki- w zeszłym roku też nocowałyśmy razem. Nim zdążyłyśmy się rozpakować pojawia się także Chuda z R. Oni przyjechali pociągiem ze Szczecina, a na ostatnich kilometrach skorzystali z uprzejmości znajomego, który dotransportował ich do Zieleńca.
Pierwsze powitania, rozmowy, uwagi z trasy i idziemy zameldować się w biurze zawodów. Tu na razie raczej pusto, choć co chwila ktoś podchodzi, wypisuje oświadczenia, odbiera numery startowe, cudne kalendarze ze zdjęciami okolic Dusznik i mapkę trasy. Jeszcze przed odprawą techniczną dowiadujemy się, że dekoracja po dystansie „mini” przewidziana jest na 15.00. Nie jest to dla nas dobra wiadomość, gdyż istnieje obawa, ze z Chudą nie zdążymy zobaczyć Gui na pudle (jeśli na nim stanie). Zmartwiona mina organizatora sprawia, że szybko dodajemy, że po prostu musimy jechać odpowiednio szybko, żeby zdążyć. Będzie to dla nas dodatkowa mobilizacja.

O 20.00 wysłuchujemy odprawy technicznej. Ludzi niewiele, większość dojedzie w sobotę rano. Po raz kolejny z przyjemnością wsłuchuję się w relację o przebiegu trasy. Szybko, zwięźle i na temat, ale ze swadą, tak, aby nie znudzić słuchaczy. Wiemy już wszystko. Nawet to, że na punktach żywieniowych są arbuzy- to ważna informacja, bo zapowiada się ciepły dzień , tylko około 14.00 ma przejść burza.
BURZA?!!!! Znowu?!!! Nie dość byłojednej w Radkowie na początku sezonu? Jeszcze jeden powód, by się spieszyć, no i wymówka,by nie zwiększyć dystansu, co przez moment chodziło mi po głowie ( w końcu 160 km po górach to nie jest jakieś wielkie halo ;) )
W drodze do Chaty zatrzymujemy się w Goprówce- tu też nocują znajomi. Gui odbiera nowe kolarskie buty, w których jutro pokona górską trasę. Znów rozmowy, uwagi o ty, co czeka nas jutro. Nad Zieleńcem powoli zachodzi słońce, barwiąc góry na różowo i pomarańczowo.

Teraz możemy już spokojnie kłaść się spać. Jeszcze przez chwilę rozmawiamy z Anią, która nocuje z nami w pokoju, śmiejemy się, że startujemy w imieniny i zasypiamy.


7 komentarzy:

  1. 160 km po górach?... nawet nie będę sobie wyobrażać ile człowiek może spalić kalorii po takim wyczynie.. a Wy przecież takie chudzieńkie :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje kochane twardzielki. Juz sie stesknilam za Wami. Dora

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteście niezmordowane! widoki na ostatnich zdjęciach bajeczne, co jest w tym Dolnym Śląsku, że tak urzeka? i już przenoszę się do następnego wpisu, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale wciąga. Można by czytac i czytac :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. 160 km dla mnie nawet w płaskim terenie jest nie do pokonania na rowerze! Na piechotę sobie jakoś radzę, ale wyprawy rowerowe mnie przerażają.

    OdpowiedzUsuń