Cisza poranka... ze Ślubnym umówiliśmy
się, że niedzielne śniadanie, czyli jajecznica z kurkami będzie
dopiero po 9.00, aby Ślubny mógł odpocząć po całym tygodniu
malowania dachu.
Mam zatem mnóstwo czasu. Idę
odwiedzić Górę. Jeszcze na niej nie byłam, więc pora na
odwiedziny. Trochę się zmieniła. Tu i ówdzie wycięto drzewa i
jest widniej, chwilami pojawia się nawet widok na Pogórze. Droga ze
względu na rozjeżdżenie jej w c zasie robót leśnych też jest
bardziej widoczna. W ulubionym miejscu schodzę z leśnego duktu i
już sarnimi ścieżkami podążam ku szczytowi. Gałęzie wczepiają
się mi we włosy, głaszczą, jakby chciały zapytać : „Czy to
naprawdę ty?”. „Dawno Cię tu nie było.”- szepczą.
Na szczycie Blizbora
Staję na stercie kamieni na szczycie.
Uświadamiam sobie, że nigdy nie byłam tu tak wcześnie. Obserwuję
jak zupełnie inaczej rozkładają się cienie i poblaski światła.
Nie słychać żadnych odgłosów ludzkiej bytności. Tylko cykanie
świerszczy i szum liści. Zatapiam się w ciszy. To jest mój czas.
I Czas Góry. Schodząc zbieram kawałki drewna, to dar Góry dla
mnie. Zrobię z nich dekoracje. Już pod orzechem wygładzam
powierzchnię papierem ściernym, dotykam ciepłego, gładkiego
drewna. Czuję bicie serca Góry...
Niedziela swiętego Krzysztofa
Po śniadaniu zjeżdżamy do wsi, poświęcić pojazdy- każdy swój – Ślubny samochód, ja rower. Czekając na księdza kupujemy lody ( mieliśmy pojechać do Świeradowa na lody, ale teraz już wiem, że tylko na tyle mogę dziś liczyć).
Jest coraz upalniej i leniwiej.
Popołudnie muszę sobie zorganizować sama. Jadę obejrzeć nowy
most na Kwisie za Świeradowem.
Most jak most, ale poprzednio
przenosiłam rower, brodząc po kostki w lodowatej wodzie bądź
przechodziłam po walącym się poniemieckim mostku.
Po obu stronach, korzystając z upalnej
niedzieli, leżakują mieszkańcy Świeradowa. Ja podążam dalej w
górę i w górę. Uwielbiam tę drogę biegnącą serpentynami
izerskim lasem. Dojeżdżam do Płokowego Mostku. Kiedyś zwany był
żelaznym. Przychodziliśmy tu z tatą i babcią, aby popluskać się
w lodowatej wodzie. A potem w miejsce starej konstrukcji wybudowano
system mostowo- śluzowy, tak, że powstał zbiornik przeciwpożarowy.
Do domu przyjeżdżam późnym popołudniem.
Podjeżdżam jeszcze tylko do sąsiadki
po mleko i do kolejnej, by umówić się na poniedziałkową wyprawę
na targ.
Na mirskim targowisku
W poniedziałek słońce wstaje na żółto, a nie na różowo, należy spodziewać się zmiany pogody. Na razie jest jednak ciepło i parno.
Punktualnie o 8.00 wyjeżdżamy do
Miska.
Targowisko tym razem niezbyt bogate, kilka stoisk z ubraniami,
warzywa, owoce i tylko jedno stoisko z wszelkimi różnościami,
czyli takie, które mnie interesuje. Mimo pustek, znajduje dla siebie
filiżankę z różami. Będę z niej piła malinową herbatę.
Zatrzymujemy się jeszcze na rynku.
Wypiękniał ostatnio- wyremontowano ratusz, posadzono nowe rośliny.
Tylko kamienice czekają na lepsze czasy...
Siadamy pod parasolem w restauracji
„Paprotka” i zamawiamy lody. Ja piję także kawę. Czas płynie
niespiesznie, w rytmie slow, rozmawiamy o życiu. Sąsiadka, będąca w wieku mojej
mamy, chwali moje dzieci. Miło słucha się takich słów.
Nie można jednak spędzić pod
parasolem całego dnia. Zaplanowałam sobie jeszcze kilka zajęć.
Gdy podjeżdżam pod dom słuchać
dalekie pomruki burzy.
-Nie zerwiesz tych czereśni- wyrokuje
Ślubny, który właśnie schodzi z drabiny po pomalowaniu kolejnej
partii dachu. Patrzę w niebo... może zdążę. Pierwsze krople
deszczu spadają, gdy mam już pełne 5-litrowe wiaderko.
A burza i tak przechodzi bokiem...
Jutro przyjeżdża Gui... czas wyprosić
z domu wszystkie pająki...
Czytałam o Twoich trudach podróży do Izerii, jesteś bardzo dzielna; izerskie krajobrazy przecudne, wakacjujcie zdrowo; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDzięki Mario, Izery są moją miłością... co z resztą chyba da się odczytać z wpisów :)
Usuńtaki klimatyczny wpis .. niby zwykły dzień, ale nie dla Ciebie... potrafisz dostrzec to co wszystkim umyka :)
OdpowiedzUsuńBo w widzisz, życie trzeba smakować... a ja uwielbiam celebrować każdą, nawet zwyczajną chwilę.
Usuń