Gui przyjechała! Rano wsiadłam na
rower i pojechałam do Jeleniej Góry, żeby Gui nie musiała sama
jechać do Domku pod Orzechem. Dojechałam dwadzieścia minut przed czasem. Akurat tyle, żeby pogadać przez telefon z Chudą. A ma Chuda o czym opowiadać i mam nadzieję, że wreszcie o tym napisze. Przecież nie możecie wciąż czytać o sielance w Izerach!
Odebrałam Gui z dworca, na deptaku
zatrzymałyśmy się na lodach, potem jeszcze szybkie zakupy w
sklepie rowerowym- miały być rękawiczki i okulary dla mnie, a
wyszłyśmy z... kaskiem dla Gui. Dobrze, że chociaż rękawiczki
dostałam. Poprzednie rozpadły się w czasie wyprawy.
Do domu jechałyśmy niezwykle
malowniczą trasą przez Rybnicę, Starą Kamienicę, Nową
Kamienicę, Grudzę, Kłopotnicę i Rębiszów. Jechałyśmy sobie
niespiesznie, rozmawiając prawie cały czas. Przerwy w rozmowie
spowodowane były kolejnym podjazdem. Tematów było mnóstwo- prawo
jazdy Gui, jej plany, moja wyprawa, plany na najbliższe dni. Przed
Grudzą zatrzymałyśmy się na malinach, w Kłopotnicy
sprawdziłyśmy, co słychać u pewnego starego domu, a w Rębiszowie
skręciłyśmy do Inkwi, która jak zwykle przywitała nas niezwykle
radośnie- całe jej niesamowite stado też. Gui wygłaskała
wszystkie zwierzaki, zajrzała nawet do owiec i koni, a potem
pojechałyśmy dalej, bo w planach było przygotowanie obiadu.
A na obiad- papryczki faszerowane.
Danie to tradycyjni pojawia się w
Gierczynie, gdy tylko żółta papryka osiągnie rozsądną cenę. W
poniedziałek kupiłam kilogram takiej żółtej papryki, ryż,
mielone mięso. Resztę produktów miałam w domu.
Ugotowałam woreczek ryżu, usmażyłam
zebrane wczoraj kurki, Gui wymieszała farsz dodając przypraw. W tym
czasie ja wydrążyłam papryczki tak, aby zostawić „kapelusiki”.
Nałożyłyśmy farsz, ułożyłyśmy na patelni z rozgrzanym olejem.
Po chwili podlałam potrawę wodą, włożyłam kilka pomidorków
koktajlowych i przykryłam, aby udusić potrawę.
Obiad wszystkim smakował, zwłaszcza,
że zjedliśmy go na świeżym powietrzu pod orzechem ze świeżym
zsiadłym mlekiem prosto do krowy.
A wieczorem przygotowałam żeberka, bo
sobie Gui zażyczyła grillowanego mięska na kolację po wycieczce.
to ciacho tam na górze i te papryki.. mniaaaammm ... ależ zrobiłam się głodna :)
OdpowiedzUsuńCiacho było REWELACJĄ.
UsuńDopiero teraz zauważyłam motyw na filiżance, na zdjęciu głównym, przecież to koło od roweru, Wasze wspólne pasje; o, jakieś ciacho z musem czekoladowym, co za pyszności, że nie nie wspomnę o nadziewanych papryczkach; kiedyś został mi farsz z takich papryczek, to zerwałam z grządki cukinie, i też je potraktowałam nim; równie dobre, jakby delikatniejsze w smaku; teraz dobry czas, świeże warzywa, owoce, trzeba korzystać, ile się da i w różnych kombinacjach; pozdrawiam serdecznie z mokrego płd.wschodu.
OdpowiedzUsuńCukinie je Chuda- w ogrodzie mamy klęskę urodzaju :)
UsuńDziękuję za inspirację do co dania z papryczkami....
OdpowiedzUsuńJestem pierwszy raz na Twoim Blogu i podoba mi się
pozdrawiam
Rozgość się :) Zapraszamy!
Usuńpapryczki świetny pomysl. Lubie czytac co u was :) A ja sie zapuscilam z rowerem...Aż mi żal musze to nadrobic!:D Pozdrawiam gorąco...A może jednak chlodno w te upaly?:)
OdpowiedzUsuńJuż jest chłodno... nawet bardzo chłodno... i pada...
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że czytam o jedzeniu z pełnym żołądkiem, bo wygląda bardzo smakowicie ;)
OdpowiedzUsuńSmak faszerowanej papryki (ale czerwonej) nieodłącznie będzie mi się kojarzył z cudownymi krakowskimi wakacjami :)
OdpowiedzUsuńSorry, ze sie nie odzywałam. Nie miałam nastroju. Dzisiaj wyjeżdżam, to nie jest moje życie tutaj.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dalszych miłych wakacji. Do zobaczenia w innych okolicznościach.
Do zobaczenia!
Usuń