W połowie tygodnia Ślubny stwierdził, że jeśli w niedzielę będzie pogoda, to może byśmy się gdzieś rowerem wybrali. No, mnie dwa razy nie trzeba takich rzeczy powtarzać. Od razu zaczęłam planować. Początkowo zadeklarowana odległość wynosiła 50 km - no to może do Rewala? Potem było 60 km - Kołobrzeg?
Wreszcie w piątek pojawiła się odważna deklaracja- wycieczka może mieć do 80 km. Hurra! Pojedziemy do Pobierowa.
I tak w niedzielny poranek wsiedliśmy na rowery i wyruszyli w kierunku Kamienia Pomorskiego. W Cerkwicy zatrzymaliśmy się na chwilkę przy Studzience św. Ottona, a potem już prosto do Kamienia. Zazwyczaj traktuję to miasto "po macoszemu" , mijam je bokiem lub przejazdem. Tym razem zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę. Weszliśmy do katedry, akurat skończyło się nabożeństwo, więc spokojnie mogłam przejść się po świątyni. Poprzednio byłam tu ponad 20 lat temu na koncercie. Katedra kamieńska słynie z wielu zabytków, ale do największych bez wątpienia należą barokowe organy i pochodząca z tego samego okresu ambona.
Mnie bardziej od barokowego wyposażenia interesowało gotyckie sklepienie, na którym dostrzegłam niezwykłe powykrzywiane twarze maszkaronów. Ich otwarte usta okazały się otworami wentylacyjnymi. Chcieliśmy jeszcze pospacerować wirydarzem, niestety był zamknięty (mam powód, aby jeszcze wrócić do Kamienia na zwiedzanie).
Dochodziła 11.00. należało więc znaleźć miejsce, aby wypić kawę.
Padło na kawiarnię w marinie.
Posiedzieliśmy chwilę, posililiśmy ciastem i postanowiliśmy pomostem dostać się na Wyspę Chrząszczewską ( która jednak nie była Wyspą Chrząszczewską, ale nic straconego, będzie powód, by przyjechać kolejny raz )Niestety,na wyspie (niewyspie) okazało się, że ścieżka jest piaszczysta, więc moim rowerem nie da się jechać, trzeba było zawrócić.
Pożegnaliśmy Kamień i ścieżką rowerową dotarliśmy do Dziwnówka. Nie zatrzymywaliśmy się jednak, gdyż zejście nad morze i obiad zaplanowaliśmy w Pobierowie. Kiedyś w restauracji "Lemon" jadłam pyszną zupę rybną i na nią zaprosiłam Ślubnego.
Do Pobierowa dotarliśmy o 13.00, czyli w sam raz na obiad. Najpierw jednak odwiedziliśmy Bałtyk, który dziś był dosyć spokojny i jak zwykle cudny.
Brak zupy rybnej trochę mnie rozczarował, jednak krem z pomidorów i pizza "parma" ukoiły mój żal, bo były równie pyszne. Trzeba dodać, że niezwykle sympatyczny właściciel, tłumaczący się z braku mojej ulubionej zupy rozbroił mnie do końca.
W drodze do domu zatrzymaliśmy się na chwileczkę w Trzęsaczu przy ruinach kościoła, a potem już z silnym wiatrem w twarz dojechaliśmy do domu.
Film z wycieczki:
Ładna wycieczka. Obiecuję sobie, że w końcu wybiorę się nad to morze, tak z sentymentu. Oczywiście z rowerem.
OdpowiedzUsuńMorze i rower to bardzo dobre połączenie.
UsuńAleż mnie zaskoczyły te twarze ze sklepienia, myślałam, że to może podobizny mieszczan, a tu otwory wentylacyjne; pomysłowe bardzo; morze takie bezkresne, i niebo nad nim bezchmurne, dobrą mieliście pogodę; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńZ kościółka w Trzęsaczu chyba już niewiele zostało? Wybrzeże jest piękne o tej porze roku, pusto i urokliwie. Fajna wycieczka :) Sciskam :)
OdpowiedzUsuńAniu,ten pomost nie prowadzi na Wyspę Chrząszczewską,lecz do Żółcina.
OdpowiedzUsuńDziękuję , według mnie prowadzi donikąd, bo moją szoską nie dało się tam jechać ;)
UsuńNo i to jest powód by jechać kolejny raz- w końcu trafię i na Wyspę Chrząszczewską :)
UsuńPolecam stronę internetową - dużo ciekawych i bardzo przydatnych informacji.
OdpowiedzUsuń