Zapach bakalii i przypraw korzennych przypomina, że święta zbliżają się coraz większymi krokami. Od kilku już lat staram się tak rozplanować przygotowania, by nie spieszyć się i czerpać radość z każdej przedświątecznej chwili.
W czwartek razem z Chudą lukrowałyśmy pierniczki, bawiąc się przy tym przednio i wspominając te wszystkie dziecięce swięta, gdy lukier pokrywał nie tylko pierniczki, ale także brody, języki, a nawet włosy moich pociech, a cukiereczki, wiórki kokosowe, orzechy i inne bakalie znikały w tempie zastraszającym. W piątek przygotowałam rosół rybny z pasternakiem, który to był mi niezbędny do przygotowania najważniejszej wigilijnej potrawy- śląskiej moczki.
Zgodnie z tradycją, o 17.00 próg mojej kuchni przekroczyła przyjaciółka, ze swojego pokoju wyszła Chuda i rozpoczęłyśmy biesiadowanie. W szklaneczkach lśniło ciemne piwo- w tym roku było to piwo Połczyńskie, Komes oraz okocimski Porter. Dziewczyny otrzymały jak zwykle polecenie krojenia bakalii, a ja niczym alchemik wyjęłam wielki garnek, do którego zaczęłam wlewać i wkładać kolejne ingrediencje. Moja moczka w tym roku została zrobiona z:
pierniczków katarzynek (znów nie dotarł na czas piernik rybny, ale na przyszłą moczkę piernik już się suszy u bratowej),
rosołu z karpia z pasternakiem,
1 litra ciemnego piwa,
1 słoika kompotu śliwkowego,
1 słoika kompotu agrestowego,
2 słoików dżemu- śliwkowego i gruszkowego,
2 tabliczek gorzkiej czekolady,
2 łyżek miodu,
2 łyżek mielonej skórki z pomarańczy, goździków i anyżu,
i niezliczonej ilości bakalii- orzechów, migdałów, daktyli, fig, moreli, rodzynek.
Ciemna, słodka i lepka masa ma niezapomniany smak. W tym roku wystarczyła jedna degustacja, by stwiedzić, że smak jest idealny i niczego nie trzeba dodawać.
W kuchni było wesoło i gwarnie, panowie na wszelki wypadek umknęłi do pokoju, by nam nie przeszkadzać. Nasze beztroskie rozmowy zagłuszały świszczący za oknem wiatr i tylko przyjaciólka martwiła się, jak wróci do domu. Na szczęście pod wieczór wiatr trochę zelżał i bezpiecznie dotarła do domu.
Pozostawiam Was w takim przedświatecznym nastroju- trzeba zapeklować mięso na pieczeń z morelą, bo ta ze śliwką już gotowa, ugotować niedzielny obiad...
Posłuchajcie, jak uczniowie z mojej szkoły śpiewają pastorałkę:
Fajny blog ! Obserwuję !
OdpowiedzUsuńMy też lukrowaliśmy pierniczki i nie mieliśmy pojęcia, że tak to wciąga :). Wasze są piękne :)
OdpowiedzUsuńDla moich Pociech pieczenie cistek i lukrowanie to jedno z ulubionych wspomnień dzieciństwa.
UsuńAch te pierniczki, królują :) Moczki nigdy nie miałam okazji spróbować, choć o niej słyszałam.
OdpowiedzUsuńKurczę, muszę wypróbować, zaintrygowało mnie!
OdpowiedzUsuńTylko nie wiem, czy by mi zdolności kulinarnych wystarczyło... ;)
Aha, to jest moczka!
OdpowiedzUsuńAniu, ten rybi rosół… Czy dobrze rozumiem? Rosół po gotowaniu ryby do tamtych słodkości? Ciekawy jestem smaku takiego połączenia.
A wasz wieczór w kuchni był cudny. Po prostu cudny. Bardzo wam zazdroszczę i bardzo podziwiam.