poniedziałek, 22 grudnia 2014

Zobaczyć kołobrzeskie molo

To była zwykła grudniowa niedziela. Po całym tygodniu w pracy byłam niesamowicie zmęczona. Rodzina rozjechała się , Chuda wróciła do Szczecina, mąz był na poligonie. Cały dzień tylko dla mnie! Nie mogło być inaczej- mimo wiatru wybrałam się na rower.

Już od pewnego czasu planowałam obejrzeć wyremontowane molo w Kołobrzegu. Pustki na Wybrzeżu zachęcają do kręcenia w tamtym kierunku. Najpierw zatrzymałam się w porcie w Mrzeżynie, ale tym pisałam kilka dni temu. Potem plażą, na granicy wody i piasku, dalej cichą i opustoszałą osadą , drogą rowerową dojechałam do Dźwirzyna. 


Tu zaskoczyło mnie, że w odróżnieniu do Mrzeżyna można było spotkać spacerowiczów, a niektóre sklepy i kawiarnie nie straszyły zabitymi oknami, tylko były otwarte. 
Moja ulubiona droga rowerowa zaprowaddziła mnie do Kołobrzegu. Objechałam port rybacki, gdyż bardzo lubię stojący tam Pomnik rybaka i rybaczki. Po wjeździe na główną droge osłupiałam- w miejscu , gdzie niedawno było nic, teraz piętrzył się w niebo... most! Jeszcze zamkniety, bo uroczyste otwarcie, jak poinformował mnie kobobrzeski rowerzysta spotkany na szlaku, przewidziano przed świętami. Ochroniarz pozwolił mi podjechać az do samych barierek, żebym mogła to nowe cudo obejrzeć.
Gdy moja ciekawość została zaspokojona pojechałam prosto na molo. I tu kolejne zaskoczenie- mimo pierwszej połowy grudnia i niekorzystnej aury na deptaku było mnóstwo ludzi! 
Molo obejrzałam, zamieniłam kilka słow z przechodniem- lubię rozmawiać z ludźmi i zazwyczaj znajduję ciekawych rozmówców. Na molo siedziała malarka i tworzyła pejzaż z latarnią morską w tle. Podziwiałam nie tyle jej talent, co samozaparcie- powietrze miało nie więcej niż 5 stopni i wiał przenikliwy wiatr! 


Potem zgodnie z planem zatrzymałam się w restauracji "Pergola" z widokiem na morze i zamówiłam zupę rybną. Może nie smakowała jak w "Lemonie" w Pobierowie, ale dodatek kwiatów nasturcji sprawiał, że była oryginalna w smaku. 

Do domu wróciłam praktycznie o zmroku, bo zatrzymałam się na chwilę u teściów, a i z wiatrem w twarz jechało się zdecydowanie wolniej. Gdzieś w okolicy Trzebusza podziwiałam zachód słońca, a raczej poświatę, gdyż niebo było zachmurzone. 

I choć fizycznie nieźle się zmęczyłam, psychicznie niesamowicie odpoczęłam. 

5 komentarzy:

  1. Ile ja już się wybieram do tego Kołobrzegu to aż wstyd przyznać.Fizyczny wysiłek idzie u mnie w parze z psychicznym resetem, więc uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja słyszałam że dziś bardzo mocno wiało na wybrzeżu, a Ty pomimo tego pojechałaś.. no ale dlaczego ja JESZCZE się dziwię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wpis jest z wycieczki sprzed dwóch tygodni, jeśłi wieje ponad 100 km/h nie wyjeżdżam, bo nie mam odpowiednio dużych kieszeni, żeby kamieni nawrzucać, bez tego wiatr by mnie porwał ;)

      Usuń