- No, to musimy plan pobytu ułożyć.- napisała Gui na fb na
tydzień przed moim przyjazdem do Niej.
I zaczęło się.- wymiana linków do miejsc, które chcemy
zobaczyć i wspólnie zwiedzić, jakieś odgrzebane wspomnienia, polecenia
znajomych… Powoli krystalizowała się lista miejscówek i terminów.
Sobota miała być laitowa, bo przecież noc spędziłam w
pociągu, więc istniała obawa, że padnę.
O 5.30 mój pociąg wtoczył się na stację Wrocław Główny (z „niewielkim”
prawie półgodzinnym opóźnieniem ) , Gui czekała z aromatycznym, ciepłym jeszcze
cydrem w kubku. Wsiadłyśmy w autobus i chwilę później leżałam już w łóżku w
mieszkaniu Gui. Trochę dospałam ( w kuszetce spało mi się dobrze, więc
obudziłam się gotowa na podbój Wrocławia)
Tego pierwszego dnia zaplanowałyśmy wizytę w sklepie ze słodyczami
„Kopalnia słodyczy”, dwie wieże widokowe, obiad i kino.
Zaczęłyśmy od Mostka Pokutnic przy kościele Marii Magdaleny,
skąd po wdrapaniu się po schodach podziwiałyśmy panoramę miasta.
Następnie
przeszłyśmy Rynek, by znaleźć „Kopalnię
słodyczy”. Ten niewielki sklepik kusił wielobarwnością i różnorodnością słodkich
smakołyków. Sprzedający patrzyli na nas z pobłażliwością, gdy buszowałyśmy
między półkami i piszczałyśmy z zachwytu. Szybko wykrystalizowała się lista zakupów i po
kilku minutach ochów i achów miałyśmy torbę z czekoladową żabą z Harrego
Pottera, dwoma piankowymi myszami i czarnymi landrynkami o wdzięcznej nazwie
kopalnioki (moje wspomnienia z dzieciństwa) czekoladkami z postaciami Muminków,
kilkoma rodzajami krówki z bloku, chałwy, kolorowego nugatu i tureckiego
przysmaku z róży- rachatłukum ( o rachunek nie pytajcie).
Idąc do sklepu, zastanawiałyśmy się nad tym, co i gdzie
chcemy zjeść i… jakoś nie miałyśmy pomysłu. Nagle naszym oczom ukazał się szyld
„FC Naleśniki” , jednocześnie powiedziałyśmy na głos:
- Tu.- i zaczęłyśmy się śmiać. Który to już raz jesteśmy tak
bardzo jednomyślne!
To był strzał w dziesiątkę. Zjadłyśmy przepyszne naleśniki:
jeden na cieście gryczanym z łososiem i szpinakiem, drugi na cieście pszennym z
ananasem i kurczakiem. To tu, zajadając się pysznościami stwierdziłyśmy, że to
wybitnie hedonistyczny dzień.
Zgodnie z planem minimum miałyśmy już tylko kino, ale… zostało
nam sporo czasu, więc zdecydowałyśmy się na wystawę szopek w Muzeum Miejskim.
Nim tam jednak dotarłyśmy… weszłyśmy na kolejną kościelną wieżę (bo przecież…
im wyżej, bardziej stromo, tym ciekawiej). Z punktu widokowego wieży Bazyliki
Mniejszej rozciąga się fantastyczny widok, niestety dziś krańce widnokręgu
zasnuła mgła.
Wdrapując się po stromych wąskich schodkach, spaliłyśmy
chyba wszystkie pochłonięte wcześniej kalorie. Zwłaszcza, że musiałyśmy dzielić się uwagami na temat zagospodarowania przestrzeni w wieży, żenujących napisów na murach i barierkach (jeden nas jednak zainteresował- ktoś napisał "Stralsund", więc zaczęłyśmy się śmiać do swoich letnich wspomnień)
Spacerkiem dotarłyśmy do Muzeum Miejskiego. Wystawione w nim
szopki należały do prywatnego kolekcjonera i stanowiły ciekawą mieszaninę
stylów. A skoro już znalazłyśmy się w muzeum, to obejrzałyśmy i ekspozycję
stałą. W sali ze sztuką średniowiecza trafiliśmy na przesympatycznego kustosza,
który opowiadała z prawdziwą przyjemnością o znajdujących się tu eksponatach
(zwłaszcza, że wykazałyśmy się zainteresowaniem i pewna wiedzą o epoce ;)) Gui
zwróciła uwagę na relikwiarze, ja na biżuterię.
Teraz miałyśmy dokładnie tyle czasu, ile potrzebowałyśmy by dojść
do kina Nowe Horyzonty, gdzie Gui zaplanowała nam seans filmowy. Kupiłyśmy kawę
i poczekały na Macieja, z którym byłyśmy umówione. „Nowe Horyzonty” zachwyciły
mnie podejściem do sztuki- brak popcornu, cisza na seansie.
A co oglądaliśmy? Nowy film Tima Burtona „Wielkie Oczy”, ale
to temat na osobny wpis.
Nadszedł wieczór (wszak mamy styczeń i wieczory pojawiają
się wcześnie) spacerkiem, dyskutując o filmie, przyszliśmy jeszcze do centrum
handlowego na lekką owocowo-mleczną kolację.
Miało być laitowo,a… wyszło jak zawsze- intensywnie, z
wrażeniami.
Cdn...
No no, wspaniały dzień w moim kochanym mieście! Jak ja dawno tam nie byłam... ale nie tęsknię ;) Wolę u Was pooglądać i poczytać.
OdpowiedzUsuńWcale się nie dziwię. Duże miasta są do zwiedzania a nie mieszkania. (ale Marzenka ma inne zdanie )
Usuńpięknie spędzony dzień! fajnie poczytać jak ktoś z zewnątrz odbiera miasto,w którym mieszkam :)
OdpowiedzUsuńodwiedźcie Muzeum Archeologiczne w Arsenale-wystawa stała jest bezpłatna, wieża w kościele Św. Elżbiety zaliczona,zdaje się?
To już moja kolejna wizyta, więc część miejsc obejrzałam wcześniej. Wybieramy te, które właśnie wpadły nam w oko. Zwłaszcza że pewnie nieraz jeszcze odwiedzę Gui w jej ulubionym mieście.
UsuńNo ale wieże widokowe to najważniejszy punkt programu:)
UsuńMiłego pobytu we Wrocku
OdpowiedzUsuńToż to ogólne rozpasanie:-) cudowne chwile z córką, niewymuszone, lekkie, przyjazne ... już cieszę się na spotkanie z synem w Białce Tatrzańskiej, dokąd przylatuje na kilka dni, może nawet troszkę poszusujemy; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńCzas spędzony z dziećmi to najpiękniejsze, co może nam się przytrafić :)
Usuńech... Wrocław.. nie sposób się nie zachwycić tym miastem :) Fajna relacja.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńZawsze ciepło wspominam to miasto :> Spędziłam tam Sylwestra i wracam, kiedy tylko mam okazję :) Tak przyjemna ta relacja, że czuję się jakbym znowu była we Wrocławiu...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco!
Dziękuję, lubimy oglądać miasta po swojemu, zaglądać w zakamarki, do których nie prowadzą przewodniki. Zawsze jednak mamy i żelazne punkty programu.
UsuńUwielbiam atrakcje, które "wychodzą w praniu". Mnie także mało kiedy udaje się zrealizować plan według wstępnych założeń, zazwyczaj jest więcej, niż było ustalone, albo coś zamiast czegoś. Ale jak cieszą takie dodatkowe i niespodziewane atrakcje! Bardzo podobał mi się Wasz wrocławski lajtowy dzień :)
OdpowiedzUsuńDodatkowe atrakcje są jak wisienka na torcie. Nie zapomnę jak w Anklam trafiłyśmy na jubileusz miasta i ogromny festyn ( a miałyśmy tylko coś zjeść)
Usuń