190 km, 11 godzina jazdy... z asfaltu wyrastają góry, skalne bloki sięgające nieba. Monumentalne, niewzruszone, piękne. Strażnicy drogi. Mojej drogi. do mety zostało zaledwie kilka kilometrów, a ja dopiero teraz wiem, jaki tytuł nadam wpisowi. Przez ponad 10 godzin chłonęłam pejzaże, zapachy, emocje, ale dopiero te wypiętrzone nad asfaltem skały, które przecież widziałam tego dnia trzeci raz ustawiły moje myślenie o dzisiejszej drodze.
Za chwilę przejadę metę, uniosę ręce w geście zwycięzcy, bo choć dojadę do mety prawie ostatnia, to przecież jestem zwycięzcą...
Piątkowe południe, znów wsiadamy do zapakowanego rowerami samochodu. Przed nami 600 km trasy na południe Polski. Z Chudą jesteśmy świetnie zgrane na trasie. Wiemy, kiedy trzeba się zmienić za kierownicą, mamy ulubione stacje benzynowe. Bezpiecznie docieramy w Góry Stołowe, gdzie już czekają na nas Gui, znajomi i przyjaciele.
Nocleg zaplanowałyśmy dokładnie w tym samy miejscu co w ubiegłym roku: w bazie maratonu. W hostelu wita nas przeurocza recepcjonistka, która już wcześniej dzwoniła, żeby się upewnić, kiedy będziemy. Jej radość z naszej wizyty zaskakuje nas, ale i mile łechce.
Przyjechałyśmy na tyle późno, że jest już po odprawie technicznej. Na szczęście trasa niczym nie różni się od ubiegłorocznej, więc wiemy, czego się spodziewać. Witamy się z Orgami i nielicznymi już o tej porze znajomymi. Potem mamy czas dla siebie.
W sobotę budzę się już o piątej, sprawdzam pogodę- budzi się słoneczny dzień, baza maratonu zaczyna już tętnić życiem- przyjeżdżają zawodnicy, Orgowie dopinają wszystko na ostatni guzik.
Śniadanie przygotowuję tak, aby spokojnie zjeść i przygotować się do startów. Cały hostel pachnie naszą jajecznicą ( w zeszłym roku sprawdziłam wyposażenie kuchni, więc zaplanowałam porządne śniadanie)
O 8.08 codzienność przestaje istnieć. Startuję. Liczą się tylko droga i góry. Mijam ruiny renesansowego pałacu w Ratnie, skręcam na Wambierzyce. Nagle na asfalcie miga mi coś różowego: dowód rejestracyjny. Prawdopodobnie zgubił go któryś z gigantów startujących przede mną. Podnoszę- oddam w Wambierzycach strażnikowi granicznemu. Wiem, ile stresu towarzyszy zgubieniu dokumentów (przecież w tym roku zgubiłam je już dwukrotnie). Ledwo spoglądam na barokową bazylikę- będę miała okazję oglądać ją jeszcze dwukrotnie.
Potem zaczynają się góry. Mijają mnie kolejni zawodnicy, czasem krzyknęli powitanie, czasem zachętę. Trochę bawiło mnie, gdy tłumaczyłam, że potrzebuję sił na 200 km, a nie 135.
Na punkcie żywieniowym zostawiam zbędną już teraz bluzę z długim rękawem. Przekomarzam się z obsługą, przypominają mi zeszłoroczną burzę i moje zmarznięte palce. A potem dojeżdża do mnie Krzyś i przez następne godziny jedziemy razem. Dopiero w połowie ostatniego okrążenia zostaje w tyle.
Droga... trzy razy pałac w Ratnie, trzy razy bazylika w Wambierzycach, trzy razy woń młodego zboża przemieszana z zapachami setek kwiatów rosnących na skarpie i kwitnących właśnie jabłoni.
Trzy razy dziurawy podjazd i takiż zjazd. Trzy razy dom obrośnięty bluszczem i kapliczka, a obok budka lęgowa..budka lęgowa? Zauważyłam ją dopiero na trzecim okrążeniu, podobnie jak ujęcie wody "Staropolanka".
Trzy razy kaczeńce na poboczu, skalne Grzybki, staw rybny i pasące się na skarpie krowy, daniele, kozy. Ba, jest nawet lama.
Trzy razy wysypisko śmieci, żółte pierwiosnki. Trzy razy drewniana dzwonnica w Kudowie, podjazd do Karłowa i fantastyczny Szczeliniec, trzy razy karkołomny zjazd do Radkowa. Ten, na którym wyrastają strażnicy drogi...
Nudne? Niekoniecznie. Na każdym okrążeniu widzę trochę inaczej, zwracam uwagę na inne szczegóły. Raz dochodzi mnie woń grilla i śmiech bawiących się w ogrodzie dzieci, innym razem spada mi łańcuch, skalny wąwóz wyżłobiony przez rzekę zauważam na drugim okrążeniu.
Przy trzecim podjeździe w lesie dopiero stwierdzam, że on faktycznie jest dosyć stromy, wtedy też czuję zapach rozgrzanego igliwia, żywicy, lasu.
Niezmienna jest jedynie moja euforia. Ta mnie nie opuszcza. Mam ogromną frajdę zarówno na podjazdach- ani razu się nie zasapałam, nie wymordowałam- jak i na szaleńczych zjazdach. Na pierwszym okrążeniu podchodzę do nich jeszcze bardzo ostrożnie- za dobrze pamiętam swój zeszłoroczny strach w czasie burzy. Ze zjazdu na zjazd czuję się jednak pewniej- znam już każdą dziurę w asfalcie, każdy wybój. Podglądam też moich kolegów, którzy niewiele robią sobie z dziur i mijają mnie w pełnym pędzie (nie dla wszystkich ten pęd kończy się dobrze- trzech doświadczonych zawodników nie ukończyło maratonu po wypadku na trasie). Coraz rzadziej i ja zaciskam hamulce. Pęd powietrza oszałamia, zastanawiam się, czy wiatr, który owiewa mi twarz faktycznie wieje, czy sama go tworzę. Przy podjazdach przekonuję się jednak, że wiatr przyciągnęłam sobie znad morza... Ostatni postój na punkcie żywieniowym- dowiaduję się, że Chuda nie jedzie za mną- skróciła dystans do 135 km .
- co tym razem?- zadaję sobie pytanie. (odpowiedź otrzymam na mecie- arytmia na drugim okrążeniu osłabiła ją i wolała zjechać) Na ostatnich kilometrach mijają mnie kolejne ekipy z obsługi maratonu- przejechałam, więc oni kończą pracę- za każdym razem słyszę ciepłe słowa- a to umawianie się na mecie, a to przypomnienie, że mam zdążyć na dekorację.
Zdążyłam :) Gdy przejeżdżam bramę, słyszę, że uroczystość już się rozpoczęła. Dostaję medal i idę się przebrać.
Wystarczy mi kilka minut, by już w zielonej sukience odebrać puchar. Mam trochę czasu na rozmowy z przyjaciółmi, kolegami. Słucham ich opowieści, śmieję się, dzielę swoimi wrażeniami.
W losowaniu mamy szczęście do termosów. Jeden dostaję ja, drugi Chuda.
Impreza dobiega końca, ludzie się rozchodzą. Żegnamy znajomych, kemping pustoszeje. Zostają członkowie Klubu Kolarskiego Ziemi Kłodzkiej, którzy przygotowali maraton i teraz zwijają biuro. My nadal siedzimy pod namiotem, wymieniamy się wspomnieniami, Gui z Ewą pojechały jedno kółko, by móc spokojnie wybrać się do Czech na knedliki i czeskie piwo. Opowiadają teraz o swojej eskapadzie. Z głośników płynie polska muzyka lat 80/90. Podrywamy się do tańca i przez chwilę podrygujemy w rytm szlagierów.
Wreszcie i na nas pora, wszak kolejnego dnia czeka nas wielogodzinny powrót samochodem nad morze. Wieczorem jeszcze trochę rozmów w pokoju, przytulaski z Gui, przecież znów nie będziemy się widzieć przez trzy tygodnie...
To był kolejny udany maraton, świetnie przygotowany, dopięty na ostatni guzik. Nieodmiennie podziwiam dbałość kłodzkich orgów o bezpieczeństwo na trasie, dokładność w oznakowaniu trasy i dziur na niej.
P.S. Bonus dla wiernych czytelników: film drogi.
P.S. Bonus dla wiernych czytelników: film drogi.
Ależ dużo radości Ci sprawia taka forma aktywności. Podziwiam, ja wolę leżeć pod kocem i czytać książki :)
OdpowiedzUsuńCzytać pod kocem też lubię ;)
UsuńWięc jednak dobrze pamiętałem: Radków i Góry Stołowe!
OdpowiedzUsuńUdanie zastosowałaś sposób rozpoczęcia opisu użyty przez Homera i zapewne przez niego wymyślony. Gratuluję, Anno.
Zauważyłem, że ważne są dla Ciebie nie tylko widoki, ale i zapachy; wiele o nich piszesz, a czytając Twoje słowa, chciałbym poczuć te zapachy. Mogę wiedzieć, jakich perfum używasz ?
Dziękuję, Krzysztofie, za uznanie. Ze swojego doświadczenia pedagogicznego wiem, że uczniom pisanie wstępów sprawia kłopot, dlatego dużą wagę do wstępów przykładam :)
UsuńJeśli zaś chodzi o przeżywanie drogi, to chłonę ją wszystkimi zmysłami, tak też staram się ją opisać. Podobno większość dorosłych to wzrokowcy, dzieci zaś coraz częściej obierają świat wszystkimi zmysłami- podobnie jak ja (w moim gronie pedagogicznym jestem jedynym tzw. czuciowcem)
Pytasz o perfumy... muszą być lekkie z nutą owocową lub kwiatową. Tylko zimą w okresie świątecznym używam zapachów korzennych, zwłaszcza waniliowego)
Zapytałem, jakiego przedmiotu nauczasz, ale chyba głupio pytałem, bo nauczasz plastyki. Czy tak?
UsuńO dzieciach tyle wiem, co wiedzieć może ojciec i co sam pamiętam ze swojego dzieciństwa. Na tej skąpej podstawie wnioskuję, iż dzieciom powinniśmy zazdrościć autentyczności, siły i głębi przeżywania świata. One go chłoną oczami, uszami, węchem – wszystkimi zmysłami. Zdarzenie znane każdemu rodzicowi: przychodzi wielce przejęte dziecko i mówi, że widziało małego ptaszka (kwiatek, obłoczek w kształcie łabędzia, słońce kąpiące się w morzu, i tak dalej). A my patrzymy na nie i zastanawiamy się nad powodem tego przejęcia; to przecież tylko ptak, myśli się nam. Otóż to! My już nie potrafimy tak przeżywać, jak dziecko. Nasz odbiór świata jest bardziej rozumowy, a nierzadko – tak jest u mnie – interesowny, bo szukam w nim potrzebnego mi piękna. Dziecko po prostu intensywnie przeżywa go. Czy zgodzisz się ze mną, Anno?
Szczerze mówiąc, to nie jestem pewny, co w kontekście Twoich słów oznacza przymiotnik czuciowiec. Powiedziałbym, że chodzi o posiadanie dziecięcych cech w odbiorze świata – czy tak? Jeśli tak, to mam kolejny powód do zazdroszczenia Ci.
Dwa rodzaje zapachów używasz w zależności od pory roku? Hmm, w pierwszej chwili wydaje się to zaskakujące, ale tylko w pierwszej. Lekko chłodne kwiatowe zapachy w ciepłe i zielone dni, mocniejsze, ciepłe zapachy w zimie. Znam tylko sunflower. Kiedyś tak mi się spodobał, że kupiłem ten zapach żonie; wyobraź sobie, że i jej się spodobał!:)
Zastanawiałem się, o których skałach piszesz. Nie znam Gór Stołowych tak, jak znam Kaczawskie, byłem tam ledwie kilka dni, ale wydaje mi się, że pisałaś o grupie wysokich skał stojących na jednym z ostrych zakrętów Drogi Stu Zakrętów, czyli drogi 387. Szosa zakręca tam klasyczną serpentyną górską omijając głęboki jar, chyba ten sam, który zauważyłaś. Jechałaś w dół, do Radkowa, jar miałaś więc po lewej, a skały po prawej. Czy dobrze pamiętam? Tak było? Oj, to ten zjazd jest trudny, wymagający niemałych umiejętności, a przy większej szybkości i odwagi.
Taki duch w takiej osóbce!
Odpowiadanie na Twoje komentarze, Krzysztofie, to nie lada wyzwanie ;)
UsuńUczę przede wszystkim języka polskiego, plastyka to przedmiot dodatkowy, miłość odkryta późno. Pewnie, że dzieci są bardziej autentyczne, potrafią się dziwić i zachwycać (ale także być bezrefleksyjnie okrutne). Odbierają świat wielozmysłowo. Według części pedagogów ludzie uczą się, odbierają świat według czterech schematów uczenia się: patrząc- to wzrokowcy, słuchając- to słuchowcy, poprzez działanie- to zadaniowcy lub poprzez emocje- to czuciowcy. Należę do tej czwartej grupy.
Moi strażnicy drogi znajdują się już za Szczelińcem w stronę Radkowa - przepaść była zatem po prawej stronie, skały po lewej. Potężne bloki skalne, niczym wieżowce. Tak, zjazd jet trudny- co odczułam rok temu, gdy zjeżdżałam podczas burzy, a droga zamieniła się w rwący potok. Tym razem było pogodnie, więc mogłam cieszyć się wiatrem i słońcem, i miałam tę odrobinę czasu, by WIDZIEĆ otaczające mnie piękno.
Bardzo ciekawy wpis, a kondyncji stale zazdroszcze :)
UsuńZnów bardzo obrazowy wpis, jakbym tam z Tobą jechała :)
OdpowiedzUsuńpoczułam się jakbym jechała z Tobą,wszystkie wakacje dzieciństwa spędzałam w Radkowie,to moje ukochane miejsce na ziemi :) Szacun za wytrwałośc,trasa nie była łatwa!
OdpowiedzUsuńAleż Ty szalona jesteś, podziwiam! Widać, że sporo radości masz z udziału w tych zawodach! super:) aaaa zapomniałabym, fajnie się Ciebie czyta!
OdpowiedzUsuńWiem, wiem: potrafię zasypać rozmówcę słowami:)
OdpowiedzUsuńNie wiem, do której grupy siebie zaliczyć. Mam się za typowego faceta, czyli powinienem być raczej wzrokowcem; w jakiejś mierze tak jest, ale gdy uda mi się niejako z zewnątrz przypatrzeć moim emocjom, a zwłaszcza ich wahaniom, wydaję się sobie stuprocentową babą.
Myślę i myślę i oglądam mapę i nie jestem pewny miejsca stania Strażników Anny.. Wydaje mi się, że nieco niżej miejsca o którym pisałem (niżej, czyli bliżej Radkowa), stoją po lewej stronie pionowe skały, więc to chyba te.. Wiesz co? W zimie pojadę tam i na miejscu sprawdzę. Może zatoczę koło? Z Radkowa jest szlak prowadzący w stronę Pasterki, na stromym zboczu masywu przechodzi się przez skalne bramy czyniące wielkie wrażenie. Odwiedzę to miejsce i osobiście poznam Strażników Anny.
Tak, dziecko potrafi być okrutne. Niewinnie okrutne.
Tak, bliżej Radkowa ;) Niestety, zabrakło mi miejsca na karcie i nie nakręciłam tego fragmentu.
UsuńDrogę do Pasterki pamiętam mgliście- szłam nią 27 lat temu w czasie jednej z pierwszych dorosłych górskich wędrówek.
Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa- Wasze komentarze są świetna motywacją do działania, pisania, fotografowania ;)
OdpowiedzUsuńNieustannie jestem pod wrażeniem, a opisujesz to wszystko tak sugestywnie, że chociaż nigdy w tamtych okolicach nie byłam, to jeśli już tam zajadę, będą mi się przypominały fragmenty Twoich tekstów :)
OdpowiedzUsuńCzyli każda z nas daje coś od siebie i tym wzbogaca innych :)
UsuńPiękny opis! Chlonelam każde słowo i czułam ten wysiłek i te radość! Jestem twoja fanka. Wiesz?
OdpowiedzUsuńTwoje uznanie jest dla mnie wyróżnieniem ;)
UsuńJesteś niezniszczalna, taki wysiłek! dzięki za migawki z Dolnego, już tęsknię, a będziemy tam dopiero za 1,5 miesiąca; pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńSuper wpis. Pozdrawiam i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń