Wyjeżdżam przed południem, niespiesznie. Zakładam spokojną jazdę nastawioną na zwiedzanie. Zaraz za Grudzą skręcam w prawie polną drogę, ale z dobrą asfaltową nawierzchnią (asfalty są tu naprawdę idealne do kręcenia kilometrów- dobrej jakości, nieruchliwe z dużą ilością przewyższeń).
Dojeżdżam do drogi na Chmieleń, tam szukam kolejnego duktu na Popielówek, ale go nie znajduję (a raczej znajduję, ale nie jest to droga dla mojej szosówki) Skręcam więc do Lubomierza.
Nim do niego dojeżdżam zatrzymuję się przy niewielkim budynku w środku lasu. Ki diabeł? Co to? Nie diabeł... o nie, to kaplica! I nie byle jaka, tylko wieńcząca Drogę Krzyżową w Lubomirskim Lesie. Zsiadam z roweru, skręcam w leśny dukt, przemierzam szlak Drogi Krzyżowej pod prąd- od ostatniej stacji. Cóż, artysta malujący obrazy Pasji nie należał do znamienitych... Wiernym to chyba jednak nie przeszkadza, gdy pokonują rozmodleni swoją Górę Kalwarię (bo droga jest pod górę),ja mam lżej, bo z górki do tego wszędzie pełno słodkich malin...
A jeśli ktoś nie ma ochoty na Golgotę, może przejść się drugą stroną drogi ścieżką dydaktyczną przygotowaną przez lasy państwowe (albo po przejściu Drogi Krzyżowej wrócić ścieżką do Lubomierza). Przede mną i sam Lubomierz, zatrzymuję się na kawę na rynku. Jest upalnie i parasole wręcz zapraszają do odpoczynku. Zamawiam lody i latte, siadam na ławce, na stole rozłożona jest prasa. Jest pięknie, jem lody, sączę kawę, czytam o izerskich inicjatywach... Wtem mój wzrok pada na zdanie: „Wrocław jest przereklamowany (...) moje miejsce to Rębiszów” Zaraz, zaraz... Inkwi? No pewnie, że Inkwizycja! Czytam artykuł o mojej koleżance, dopijam kawę, już wiem, że wracając, skręcę do Rębiszowa,by spotkać się z tą niezwykłą kobietą.
Na razie jednak skręcam do Popielówka i nim jeszcze zobaczę tablicę z nazwą miejscowości,wiem, że dobrze trafiłam. Jest pierwsza przydrożna kapliczka. Potem następna i następna. Jadę powolutku, bo z doświadczenia wiem,że kapliczki bywają ukryte w krzakach lub w ogródkach. Skręcam w boczne uliczki. Niestety, znów nie każda nadaje się na mój rower. Kapliczki są do siebie podobne- podejrzewam fundacje wielkanocne. Niestety są dużo bardziej zaniedbane i zniszczone niż te w Grudzy.
Opuszczone... Niektóre całkiem blisko domostw,praktycznie na podwórkach. Nie rozumiem! Czyżby ci, co fundowali te kaplice, wierzyli w innego Boga? Dziękowali co roku innemu Barankowi? Dlaczego przyjęliśmy ochoczo we władanie niemieckie barokowe kościoły (pod warunkiem, że były katolickie, te ewangelickie zniszczały, rozkradane powoli, tak jakby i tam mieszkał inny Bóg!) a nie zatroszczyliśmy się o te świadectwa wiary pokoleń przed nami? Chyba nigdy tego nie zrozumiem...
Dojeżdżam do Pasiecznika, skręcam na Janice. Znów pod górkę (ale ja zdecydowanie wolę w górę niż szaleńczo w dół) Po drodze mijam kościół z inną wieżą niż wszystkie, a że drzwi są uchylone zaglądam do środka. Wystrój jest barokowy, zupełnie nie pasuje do gotyckiej bryły świątyni. Przed kościołem tablica informująca, że znajduję się na szlaku kościołów Pogórza Izerskiego, no jakoś mnie to nie dziwi;) Widać, nie tylko ja zauważyłam mnogość zabytkowych świątyń, zwłaszcza barokowych.
Docieram do Janic. Jestem pod ogromnym urokiem tej ukrytej w kotlinie między wzgórzami ulicówki Jak tu cicho... Kiedyś przyjadę specjalnie tu. Przypnę rower do słupa i przejdę się leśnymi drożynami, które przecież dokądś prowadzą (czasem do czyjegoś niezwykłego domu).
Na chwilę zatrzymuję się w Grudzy, bo i tu zapraszają uchylone drzwi kościoła. Tu wszystko harmonizuje ze sobą: barokowy hełm, jasnopomarańczowe ściany zewnętrzne i barokowy,kapiący złotem wystrój i jeszcze jedno... tu w odróżnieniu od tylu innych kościołów czuje się modlitwę, szepty pokoleń klęczących przed Bogiem. Tak... jeśli w kościele można spotkać Boga, to tu On jest. Na chwilę przyklękam i ja...
Teraz już tylko Kłopotnica i rzut oka na pewną Niebudowę, Rębiszów i szybka wizyta u Inkwizycji, Gierczyn.
Siedzę pod orzechem, spoglądam na Pogórze... a powyżej sąsiad gra na gitarze- właśnie wrócił z rodziną z naszego mieszkanka nad morzem (pewnie stęsknił się za swoją gitarą, bo nie wiedział, że u Gui w szafie schowana jest jej ;))
Zupełnie inaczej niż na Podhalu, tu o przydrożne kapliczki dba się ze szczególnym pietyzmem chociaż ich budowniczowie od lat już nie żyją.
OdpowiedzUsuńBo widzisz , na Podhalu kapliczki są "nasze" a na Pogórzu Izerskim- "obce".
UsuńPiękna opowieść i piękne zdjecia! Każdy kościółek, kapliczke odwiedzam i ja na swojej drodze, w każdym miejscu dziękuje i proszę...
OdpowiedzUsuńAnno, czytając, co chwilę odwracałem się do mapy rozłożonej na łóżku, bo śledziłem Twoją trasę. Zwróciłem uwagę na kilka miejsc widokowych, na przykład pod Janicami jest wzgórze „Czartowskie Skały” – jak na Pogórzu Kaczawskim, a bliżej Pasiecznika wznosi się Bojanka, obiecująca górka. Oj, chyba wybiorę się na drugą stronę Bobru.
OdpowiedzUsuńDo Janic wybiorę się właśnie na włóczenie się po okolicy,bo jest tam niezwykle urokliwie, a miejsc widokowych na Pogórzu nie brakuje. Zapraszam.
UsuńUrocze miejsce. Wybieram się tam..kiedys :)
OdpowiedzUsuńJest tyle miejsc, które chciałoby się zobaczyć... kiedyś :)
Usuń