Sobotnie popołudnie spędziłyśmy zatem w kuchni przyrządzając najbardziej magiczną z świątecznych potraw.
W czasie jej przygotowania czujemy się jak rasowe czarownice, bo i przepis jest karkołomny. Ilość i różnorodność składników może przyprawić o zawrót głowy. Mowa oczywiście o moczce. Przepis na moczkę można znaleźć w wpisie z zeszłego roku. W tym roku zrezygnowałam z rosołu rybnego na rzecz większej ilości ciemnego piwa i wrzuciłam prawdziwy piernik do moczki (ten, który przywiozła mi bratowa w zeszłym roku)
Czarownice nad wielkim garem z moczką
W czasie jej przygotowania czujemy się jak rasowe czarownice, bo i przepis jest karkołomny. Ilość i różnorodność składników może przyprawić o zawrót głowy. Mowa oczywiście o moczce. Przepis na moczkę można znaleźć w wpisie z zeszłego roku. W tym roku zrezygnowałam z rosołu rybnego na rzecz większej ilości ciemnego piwa i wrzuciłam prawdziwy piernik do moczki (ten, który przywiozła mi bratowa w zeszłym roku)
Siedziałyśmy we trzy zaopatrzone w ostre noże i karafkę z czerwonym winem. Kolejne składniki lądowały w ogromnym garze, którego zawartość bulgotała, a intensywna woń korzeni roznosiła się po całym mieszkaniu. W pewnym momencie wszystkie stałyśmy już nad garem, sprawdzając wyrazistość smaku.
Było prawie, prawie... jeszcze tylko łyżka miodu i już! Ideał. Słodko-kwaśna brązowa, gęsta maź o smaku pierników, owoców, bakalii oraz podobnym zapachu była dokładnie tym, czego oczekiwałyśmy. Spokojnie dopiłyśmy wino, rozwiązując quizy w internecie i prowadząc typowo kobiece rozmowy.
Rodzinne lukrowanie pierników
Wspólnie z Gui pochyliłyśmy się także nad mapą Green Velo i zaczęłyśmy planować letnią przygodę.
Na niedzielę zaplanowane było lukrowanie pierników i w to zgodnie z dwudziestoletnią tradycją zaangażowana została cała rodzina. Do zadań Ślubnego nieodmiennie należy łupanie orzechów, reszta zajmuje się malowaniem i zdobieniem.
Mnie fascynuje fakt, że mimo upływu lat, dzieci w ten jeden dzień wyglądają, jakby zatrzymał się czas. Ozdabiają pierniki, śmieją się z tych samych anegdotek, przypominanych co roku, prawie wyszarpują sobie kolorowe lukry, podjadają bakalie. Uskuteczniają nawet chóralne śpiewy dziecięcych piosenek: ".... szła nocą bajka przez pola i wsie, przez zielony las..." Czas mija niepostrzeżenie, za oknem ciemnieje, ale w naszej kuchni jest gwarnie, ciepło i radośnie.
Szkoda, że to tylko dwa wspólne dni. Gui wróciła do Wrocławia, my jeszcze kilka dni do pracy.
Ale niedługo Wigilia a potem kilka dni w ukochanych górach.
Wow, a ja nigdy o takim daniu nie słyszałam! :)
OdpowiedzUsuńBo, widzisz Sol, moczka jest najbardziej śląska potrawą, jaką znam i praktycznie poza Śląskiem nieznaną.
UsuńIle słodkości :) I jaka rodzinka szczęśliwa :D
OdpowiedzUsuń