wtorek, 9 lutego 2016
Gierczyńskie spotkania
-Przyjedź do Gierczyna!- takie zaproszenie czasem komuś wysyłam. Najczęściej jest to Gui, której bliżej z Wrocławia do Gierczyna niż do Trzebiatowa. Tym razem podobne zaproszenie otrzymał ktoś jeszcze. I tak na niedzielnym obiedzie było nas czworo- Ślubny, Gui, ja i Krzysztof.
No właśnie. Krzysztof. Pamiętam, gdy pierwszy raz trafiłam na blog opisujący wyprawy w Góry Kaczawskie. Przeczytałam jedną relację, drugą i... utonęłam w pięknych literackich tekstach okraszonych zdjęciami gór, jakże podobnych do moich. Łagodne wzniesienia, lasy, łąki poprzecinane miedzami, niewielkie wsie... Zostawiłam komentarz i... tak zrodziła się blogowa znajomość. Czasem prawie deptaliśmy sobie po piętach, jednak czas spotkania musiał dojrzeć, a wirtualne koleżeństwo okrzepnąć. Widać, wszystko ma swój czas i swoje miejsce. Bo niedzielny obiad w Domku pod Orzechem to idealny pretekst do spotkania.
Znacie to wrażenie, że spotykasz kogoś pierwszy raz, a masz wrażenie, że to długoletnia znajomość? Tematy do rozmów pojawiają się same, jedne za drugimi , a czas płynie nieubłaganie? Tak było właśnie tym razem. Siedzieliśmy w czworo i rozmawialiśmy o... górach, podróżach, konstrukcjach ze stali, mostach. Gdy nadszedł czas pożegnania okazało się, że wielu tematów, które gdzieś się już pojawiły i należało się nimi zająć, nawet nie tknęliśmy, pozostawiając je na następny raz, ba... nawet się umówiliśmy na następne spotkanie nad morzem.
Krzysztof wrócił do siebie, a Gui została. Miałyśmy dwa dni dla siebie.
W poniedziałek do południa wybraliśmy się do Świeradowa Zdroju na kawę. Wydawało mi się, ze w miasteczku wreszcie coś drgnęło i przestało być zapyziałą przygraniczna mieściną. Ostatnio byłam tam kilka lat temu, bo rozkopane centrum nie zachęcało do spacerów. Teraz deptak skończono, ale mam wrażenie, że nadal miasto nie wykorzystuje w pełni swych walorów turystycznych. Sama nie wiem czego mi w nim brakuje, ale odczuwam niedosyt po spacerze. Może to nadal strasząca rudera w samym centrum?
A może kiepska pogoda- wiało strasznie albo przyzwyczajenie? Te same sklepiki z takimi samymi produktami? Chyba muszę wybrać się do Świeradowa sama w lecie i sprawdzić.
Póki co tradycyjnie poszliśmy na spacer deptakiem, wrzuciliśmy monety do groty, w Domu Zdrojowym zatrzymaliśmy się w sklepie z minerałami i zrobiliśmy zakupy- dostałam kolczyki z malachitem! Pospacerowaliśmy hollem z agawami., że zdziwieniem zanotowaliśmy brak poczty, która była tu od zawsze.
Wypiliśmy kubek wody zdrojowej niestety cześć źródeł wyschło, co widać w grocie przez Domem Zdrojowym i na deptaku. Przy fontannie z żabami trwała zażarta bitwa na śnieżki, co było o tyle zabawne, że (jak pewnie zauważyliście) nie było śniegu. Dzieci znalazły jakieś marne resztki w zacienionych miejscach i to im wystarczyło.
Potem poszukaliśmy spokojnej kafejki, aby zjeść deser i wypić kawę. Trafiliśmy do maleńkiej kawiarni- cukierni Monika.
Popołudnie spędziliśmy na odwiedzinach u sąsiadów, gdzie czujemy się zawsze mile widzianymi gośćmi. Od rana była paskudna pogoda- do silnego wiatru, który nie ustępuje od początku naszego pobytu w górach dołączył nieprzyjemny deszcz. Na szczęście po południu trochę się rozpogodziło, wyszło słońce, a na niebie ukazała się cudna tęcza.
A dzisiaj Gui wróciła do Wrocławia.
(...)Znacie to wrażenie, że spotykasz kogoś pierwszy raz, a masz wrażenie, że to długoletnia znajomość?(...)
OdpowiedzUsuńO tak, Aniu. Krzysztofa odebrałem tak samo. I zostało nam wiele tematów do "naukowej rozprawy".
Tak podejrzewałam.
UsuńSkoro zostało wiele tematów jeszcze do przegadania, to znaczy że na jednym spotkaniu się nie skończy:-) tak, znam to uczucie, rozmowa nie męczy, czas płynie niezauważenie, i kiedy się rozstajemy, wciąż nam mało:-) Aniu, poznaję kolejne osoby przez bloga, i jest tak, jak piszesz, jakby znało się ich od wielu lat; w Świeradowie byliśmy przejazdem, bo mnogość ludzi w lecie odstraszała, za to wyjechaliśmy gondolą na Stog, potem przeszliśmy prawie pustym szlakiem na Smrk, z wieży patrzyliśmy w doliny ze świadomością, że gdzieś tam jest wiele miejscowości, gdzie mieszkają, no ... prawie znajomi:-) nie znamy Kaczawskich, czy można prosić o namiary na bloga Krzysztofa? pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMario z Pogórza Przemyskiego - proszę tu jest ostatni wpis Krzysztofa:
Usuńhttp://krzysztofgdula.blogspot.com/2016/02/gdzie-chec-poniosa.html
Niestety ja nie mogłem brać udziału w tej wyprawie.
Latem miasto wygląda inaczej, właśnie z powodu tłoku, ale tak jak piszesz, wystarczy wyjść w góry, by tłok się skończył. W Izerach jest trochę pustych szlaków. A w Kaczawach jest ich jeszcze więcej, bo niewiele znam osób, które choć nazwę znają. Ekspertem od dróg i ścieżek kaczawskich jest na pewno Krzysztof. http://krzysztofgdula.blogspot.com
UsuńTęcza znak dobry na dalsze spotkania :)
OdpowiedzUsuńAnno. Aniu, dziękuję za tyle miłych słów. Jestem wzruszony. Naprawdę.
OdpowiedzUsuńTak się składa, że mało mam bezpośrednich kontaktów z ludźmi (poza służbowymi), żyję jak samotnik, do bliskich telefonuję mieszkając na drugim końcu Polski. Dlatego miałem tremę i dlatego silne wrażenie wywarła na mnie wasza naturalność. A Twoje przywitanie mnie! Proszę o takie w lecie :-) Ale uprzedzam: bywam okropnym gadułą.
Twoja córka zadziwiła mnie swoimi zainteresowaniami. Nigdy nie spotkałem kobiety interesującej się konstrukcjami, a to znaczy, że Gui jest wyjątkowa.
W Świeradowie nie byłem, ale czytając o Waszych wrażeniach, wspomniałem Sokołowsko, miasteczko w Górach Kamiennych. Teraz puste, z niszczejącymi śladami dawnej uzdrowiskowej przeszłości. Smutny widok.
Ja ekspertem? Chyba od zagapienia się gdzieś i zapodziania drogi. Ktoś kiedyś mi powiedział, że mógłbym być przewodnikiem. Te słowa poruszyły jakąś strunę we mnie, bo nie raz zastanawiałem się nad taką pracą, przymierzałem siebie do niej – i uznałem, że na przewodnika na pewno nie nadaję się. Owszem, trochę znam kaczawskie ścieżki, ale one są moje, mnie bliskie, niekoniecznie będąc z tych pokazowych, przewodnikowych. Są bliskie i cenione z powodu przeżyć, wrażeń duchowych. Mam nadzieję, że z czasem tak oswoję izerskie górki, bo przecież niedzielny wyjazd tam nie był ostatnim.
Anno, raz jeszcze dziękuję za spotkanie.
My też mieliśmy tremę, chyba zawsze tak jest, gdy przekracza się granicę szklanego ekranu. Jednak niejednokrotnie przekonałam się, że jeśli odpowiednio długo się kogoś poznaje wirtualnie, to te realne spotkania są udane.Świeradów pozostaje uzdrowiskiem nastawionym mocno na Niemców, brakuje w nim jednak jakiegoś jednolitego pomysłu na cały rok.
UsuńZ tym byciem przewodnikiem masz sporo racji. Co innego świetnie znać swoje ścieżki a co innego pokazywać je nieznanym ludziom. To tak jakby trochę profanacja.
Właśnie, tak, Anno. Jakbym miał swoje sekrety pokazywać obcym ludziom, na dokładkę za pieniądze. Poza tą barierą są inne. Na przykład zauważyłem, że w każdym przewodniku sporo jest o kościołach, architekturze i geologii, więc najwyraźniej są to ważne informacje, tyle że raczej niespecjalnie mnie interesujące w dni moich wędrówek.
UsuńJeszcze dwa dni pracy, a w niedzielę zaczynam ośmiodniowy urlop. Pojadę do syna, zabiorę mu wnuczkę i razem pojedziemy do domu, do żony (i babci).
Mam za sobą kilka spotkań wirtualnych. Jedne na wariata, inne bardziej planowane. Jednak nigdy przypadkowe i z wyjątkowymi ludźmi. Za to właśnie lubię internet. Że czasami krzyżują się dzięki niemu ścieżki z ludźmi, z którymi nie skrzyżowałyby się nigdy w realu.
OdpowiedzUsuńHehe. Podejrzewam, że my też byśmy na siebie nigdy w realu nie trafiły, a w internecie praktycznie od razu... Wiesz, że byłaś nauczycielką mojego kolegi z wojska? :) Świat jest mały! :)
Masz rację, niektóre ścieżki nigdy by się nie skrzyżowały... a świat jest faktycznie zadziwiająco mały ;) (choć biorąc pod uwagę fakt, że dla wielu trzebiatowian kariera wojskowa jest największym marzeniem, nie powinno dziwić, że któregoś z moich wychowanków spotkałaś)
Usuń