środa, 17 sierpnia 2016

Blondynki na Rugii część pierwsza

Gdy dwa lata temu zahaczyłyśmy o południowy skrawek Rugii, wiedziałyśmy, że wrócimy na wyspę. Początkowo tegoroczny plan zakładał Green Velo, ale jakieś ulotne wspomnienie zmusiło nas do zmiany planów i powrót na Rugię. Pakowanie przebiegło perfekcyjnie, zgodnie z listą stworzoną rok temu. Różnica polegała na zamianie zbędnej elektroniki, czyli kamerki go pro (zawieruszyłam gdzieś dodatkowe baterie- potem okazało się, że woziłam je cały czas ze sobą) i tabletu na dwa dodatkowe powerbanki ładowane słońcem oraz wymiana "cywilek" na jeszcze jeden komplet rowerowy. Tym razem miałyśmy wszystkie niezbędne rzeczy i niczego nie zapomniałyśmy.

Trochę zamieszania było z biletami kolejowymi, bo dosyć późno zorientowałyśmy, że ceny promocyjne dotyczą połączeń po godzinie 9.00, więc czeka nas dwugodzinne siedzenie na dworcu w Szczecinie Niezrażone tą przerwą kilka minut po 5 wsiadłyśmy do pociągu. Zwiedzanie dworca okazało się krótsze niż się spodziewałyśmy, bo większość przestrzeni jest jeszcze niezagospodarowana. Mogłyśmy jedynie wypić kawę w saloniku prasowym. Przy czym niewiele brakowało a wzięto by nas za... terrorystki, bo nie targałyśmy za sobą swoich sakw tylko zostawiłyśmy je przypięte do rowerów w centralnej części dworca przy saloniku.
Wreszcie nadjechał nasz pociąg i przygoda zaczęła się na dobre. O 11.40 wysiadłyśmy na dworcu w Stralsundzie. Pojechałyśmy do centrum i okazało się, że depczemy po własnych śladach- weszłyśmy na wieżę kościoła mariackiego (i dopiero na szczycie zaczęłyśmy się zastanawiać, czy my już tu nie byłyśmy?) zaskoczeniem dla nas był dźwięk bijącego dzwonu, a dokładniej ludzkich reakcji- wszyscy zatykali sobie uszy (wszyscy prócz mnie- jak widać praca w szkole uodparnia na takie dźwięki).
Potem odwiedziłyśmy informację turystyczną, zwiedziłyśmy wystawę dziedzictwa UNESCO, pokręciłyśmy się po rynku, by wreszcie zjechać do portu na pierwszą w czasie tej wyprawy fiszbułę. Przez moment zastanawiałyśmy się, czy chcemy zwiedzić Oceanarium, jednak dzikie tłumy kręcące się po wnętrzu skutecznie nas odstraszyły i w ramach zwiedzania obejrzałyśmy... makietę.
Przy silnym południowym wietrze pokonałyśmy mosty łączące wyspę z lądem i z radosnym okrzykiem powitałyśmy Rugię. Plan na popołudnie był prosty- jechać przed siebie jak najdalej się da, bo kolejnego dnia chciałyśmy pierwszym promem przepłynąć na Hiddensee. Dzięki dokładnej mapie i wiedzy o niemieckich "wegach" rzadko myliłyśmy trasę i tylko raz okazało się, że nasza radweg nagle się kończy- była w trakcie remontu. W drodze do Schaprode minęłyśmy kilka ciekawych miejsc, przy czym poruszałyśmy się zarówno szlakami rowerowymi jak i pieszymi, były zatem drogi asfaltowe, płyta betonowa, bite drogi polne i leśne. Po drodze zatrzymałyśmy się, by zerwać trochę owoców- jabłek, śliwek i jeżyn.
W maleńkiej wioseczce Landow natknęłyśmy się na gotycki kościół z czerwonej cegły. Ta piętnastowieczna budowla została straszliwie zdewastowana w czasach NRD, a szkoda, gdyż ma doskonałą akustykę, dzięki której w  lecie wykorzystuje się to miejsce do organizacji koncertów.  Na uwagę zasługuje osiemnastowieczny ołtarz oraz przykościelny cmentarz. Kolejną przerwę zrobiłyśmy w Gingst. Z mapy wyczytałam, że znajduje się tam park miniatur. Strona internetowa wyglądała zachęcająco, więc zdecydowałyśmy się na odwiedziny w Rugenpark. Bilety nie są tanie, gdyż osoba dorosła oraz dziecko powyżej 150 cm płaca prawie 10 euro, ale w tej kwocie mieszczą się wszystkie atrakcje parku, a jest ich sporo. My oczywiście ciekawe byłyśmy prawie 100 miniatur budowli z całego świata, w tym... nieistniejących 7 cudów świata antycznego! W ciągu godzinnego spaceru możemy obejrzeć zarówno niemieckie zamki jak i mur chiński, piramidę i Wersal. Drażnić może tematyczny chaos. Nigdy nie wiadomo, na jaką budowlę się trafi. Jedynie ciekawe miejsca Rugii zebrano na wyspie. Osobną częścią parku jest plac zabaw z mechanicznymi karuzelami, huśtawkami, zjeżdżalniami i kolejką, która objeżdża park dookoła, w centralnej części znajduje się także kafejka a przy wejściu sklepik z pamiątkami i toalety. Myślę, że rodzina z małymi dziećmi spokojnie spędzi tu cudowne kilka godzin i każdy znajdzie atrakcje dla siebie (Gui zjeżdżała na... słomiance!)
W Gingst zrobiłyśmy niewielkie zakupy i ruszyłyśmy dalej, powoli wypatrując ciekawego miejsca na nocleg (znalazłyśmy informacje, że w Meklemburgii Pomorzu Przednim dopuszcza się biwakowanie na dziko, więc z tej opcji postanowiłyśmy skorzystać- niemieckich pól namiotowych nie wspominamy z rozrzewnieniem- za ok. 20 euro proponują naprawdę niewiele) Jakieś 5 km przed Schaprode zjechałyśmy z duktu w polną drogę, gdyż dojrzałyśmy obiecująco wyglądający zagajnik. Nie pomyliłyśmy się. Zagajnik graniczył z rozległym zaoranym polem. Oceniłam, że nic tego dnia już po polu nie będzie jeździło. Między drzewami wypatrzyłyśmy idealne miejsce na namiot. Szybko rozstawiłyśmy nasze maleństwo, przygotowałam ciepły posiłek i zmęczone padłyśmy na karimaty. Jeszcze chwile dzieliłyśmy się wrażeniami z jazdy- przebyłyśmy 75 km, chwile padał deszcz, cały czas wiał silny, na szczęście południowy wiatr, który pchał nas do przodu.Teraz ukryte pod ogromnym bukiem, nie musiałyśmy się martwic o mżawkę i wiatr. Tu docierał tylko jednostajny szum drzew.
 A o tym, jak bardzo pomyliłam się w swojej ocenie sytuacji będzie w następnym poście.

6 komentarzy:

  1. Czyżby miejscowy właściciel ziemski nasłał policję na biedne turystki? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha! Będąc w Szczecinie przy okazji lelarskiej komisji też wygospodarowalam godzinkę na zwiedzenie nowego dworca, które skończyło się po 15 minutach kawą w saloniku ;)
    Czekam na cd zatem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że nie tylko my byłyśmy rozczarowane tym dworcem. Tyle hałasu o nic. A na nasz czwarty peron i tak trzeba się tłuc z bagażami (i rowerem) po schodach!

      Usuń
  3. Nareszcie mogłem usiąść przy laptopie i widzę, że mam spore zaległości.
    Czytam więc, czytam o was.

    OdpowiedzUsuń