czwartek, 22 września 2016

Śliwkowe wspomnienia

Gdy Ślubny postawił przede mną pięciolitrowe wiaderko czerwonkawych gierczyńskich renklod, byłam mocno zaskoczona.  Nie spodziewałam się, że będzie mu się chciało zrywać owoce.
Przygotowałam sobie herbatę i usiadłam do pestkowania- po 6 godzinach przewożenia należało je szybko przetworzyć. Po palcach ściekał mi słodki lepki sok, a myśli uciekły do gierczyńskich pejzaży i wspomnień. Śliwa, której owoce trzymałam w dłoniach ma z pewnością ok. 100 lat. Stoi prze pustce najbliżej Domku pod Orzechem. Stała tam, od zawsze, odkąd sięgam pamięcią i od zawsze obok były tylko resztki kamiennych murów, zarośnięte, opuszczone, zdziczałe. Nie pamiętam, bym kiedyś doczekała dojrzewania tej śliwy. Zazwyczaj wyjeżdżałam, nim zielone owoce przebarwiły się i nabrały słodyczy. Ilekroć patrzyłam na bogactwo owoców, było mi żal drzewa, że jego wysiłek nie spotka się ludzką akceptacją, że owoce opadną i zgniją. Nie nie zmarnują się, po posłużą milionom owadów i ptaków, ale przecież tę renklodę posadziły ludzkie ręce. Ktoś kiedyś o nią dbał i ją pielęgnował, a ona odwdzięczała się cudownymi owocami. Teraz stoi bezpańska i opuszczona, podobnie jak rosnąca w pobliżu czerwona porzeczka. O jakże nietrwały jest człowiek, jak pogmatwane ludzkie losy... Jedni zasadzili, a potem musieli odejść, inni nie chcieli się osiedlić lub bali się pokochać to miejsce... i tak z domów zostały gruzy, tylko śliwa stoi jak stała...

Prawdę mówiąc myślałam, że jej owoce są zielone, podobnie jak te z ogrodu babci na Śląsku. Tak. Na Śląsku w moim magicznym ogrodzie też rosła renkloda. Ogromne drzewo, dawało zielone słodkie owoce, z których robiliśmy kompoty i dżemy, i którymi zajadałam się jako dziecko. Dziś nie ma już zielonej renklody, nie ma też magicznego ogrodu. Pozostało samotne drzewko w zupełnie innym  miejscu, posadzone innymi rękami i w innym czasie. Tylko wspomnienia łączą się i mieszają.
Sok kapie na place, pachnie zniewalająco... Po tylu latach wreszcie dowiedziałam się, że owoce są czerwonkawe, zarumienione, jakby zawstydzone, że dopiero teraz dojrzały i pozwoliły się zerwać.
Przed kilka godzin kuchnia pachniała kwaśno-słodko, aromatyczna maź bulgotała w rondlu. Gdy zgęstniała nie co włożyłam dżem do słoików i zagotowałam. Będę miała gierczyńskie wspomnienia w środku zimy.

7 komentarzy:

  1. Aniu, przeczytałem z przyjemnością, jednym tchem. Wspominkowy, nostalgiczny, ale nie odczułem w nim smutku, raczej zamyślenie, także życiową mądrość. Gratuluję veny:)
    Podobne myśli miewam, gdy widzę w Sudetach opuszczone domostwa, ruiny domów wśród drzew zdziczałych sadów. Wydaje mi się wtedy, że nie tylko po ich wyglądzie widzę u nich smutek opuszczenia; że tym drzewom… jest smutno. One stoją tam niechciane, nikomu niepotrzebne, a nadal wysilają się owocując; widok ich marnujących się owoców pogłębia wrażenie smutku emanującego z takich miejsc, budzi myśli o kruchości ludzkich losów.
    Zieloną renklodę pamiętam ze swojego dzieciństwa. Nadal pamiętam swoje zdziwienie: zielona, a słodka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drzewom jest smutno, bo zostały osierocone! Ilekroć widzę dziką jabłoń , muszę zerwać choć jedno jabłko, tylko dlatego, by jabłoni zrobić przyjemność. W tym tygodniu będę wśród takich jabłoni buszować, nadszedł czas jabłkowego soku.(cydr już nastawiony)

      Usuń
    2. Zrywasz jabłko? Więc podobnie odczuwamy, Aniu :-)
      A cydr jest dobrutki. Zostawisz mi jedną butelczynę? Proszę.
      Odebrałbym w zimie...

      Usuń
    3. Mówisz i masz ;) Tylko muszę pamiętać o spakowaniu!

      Usuń
  2. Ale super, też lubię śliwki ale tylko jak są słodkie ^^

    OdpowiedzUsuń