Listopadowy poranek w górach
Sprawdziłam godzinę - do wschodu pozostało ok. 70 minut. Spokojnie wypiłam poranną kawę, ciepło się ubrałam (szron wskazywał, że za oknem jest spory przymrozek). Pies, czując, iż szykuje się dłuższy spacer, machał przyjaźnie ogonem, nie mogąc doczekać się wyjścia. Dołożyłam drewna do pieca, złapałam aparat i wyszłam w świt. Pod nogami chrzęściła przymrożona trawa i był to jedyny słyszalny dźwięk. Całkowity brak wiatru sprawiał, że nie szeleściły zamarznięte na drzewach liście. Szłam wolno w kierunku niewielkiej przełęczy, za którą rozciąga się szeroka panorama Pogorza Izrskiego i Gór Izerskich z majestatycznym szczytem Tłoczyny w centralnym miejscu.Wschód słońca w Górach Izerskich
Już na siodle między Księżym Lasem a Blizborem, wiedziałam, że nie mam co liczyć na słoneczne ekstrawagancje, gdyż znad Gór Kaczawskich ciągnęły gęste, stalowe chmury. Tylko na północy błękit powoli przechodził w róż i Pogórze zaczynało się zaróżawiać. Przeszłam łąką pod ulubiony samotny modrzew, który nieraz dawał mi osłonę i oparcie, gdy w wichurze czekałam na słońce. Dziś nie potrzebowałam jego wsparcia.Pies szalał, poszukując tropów, kopał dołki, biegał, co jakiś czas sprawdzał, czy jestem w pobliżu. Gdy znikał w lesie, słyszałam łamane gałązki, a potem tupot jego nóg, gdy orientował się, że nie idę za nim.
Zgodnie z moimi przypuszczeniami słońce nie wyjrzało zza chmur, a swoją obecność zaznaczyło barwnymi igraszkami wśród chmur.
Wracałam rudym od buczynowych liści lasem, przyglądając się oszronionym kwiatom, liściom i owocom. Szczególnie ciekawie wyglądały pokryte ostrymi igłami krzewy jeżyn. Ich czerwone liście i owoce odcinały się jaskrawo od srebrzystozielonego podłoża.
A potem zobaczyłam Domek pod Orzechem. Jego widok nieodmiennie mnie zachwyca i sprawia, że czuję się bogatą.
Pogórze Izerskie o wschodzie słońca
Jeszcze tylko rzut oka na Pogórze, gdzie senny Mirsk, opatulony mgłą powoli budził się do życia, a dalej nad tumanami królował niczym wyspa wśród spienionego morza, ciemny zarys Gryfa.Wolno wracałam do domu, przyjrzałam się dorodnemu świerkowi, który został tu posadzony, gdy dzieci były małe. Teraz zaczął zagrażać bezpieczeństwu domu i trzeba będzie go ściąć na świąteczne drzewko (chcemy, by ozdobił kościół w Gierczynie)
Weszłam do domu pachnącego drewnem i kawą. Ślubny nadal spał, pochrapując rytmicznie.
Pieknie u Ciebie, obserwowalam dzisiaj również, chociaz przez okno narodziny dnia. Moja ulubiona pora.
OdpowiedzUsuńU W I E L B I A M.
OdpowiedzUsuńAch. <3
jakim jestes pieknym czlowiekim by zachwycac sie tym, zwyklym, codziennym pieknem!? Aniu, pozdrawiam Cie serdecznie!
OdpowiedzUsuńDziewczyny, aż mi się ciepło koło serducha zrobiło! Dziękuję :*
OdpowiedzUsuńLubię Listopad, ale szkoda, że u mnie nie ma śniegu...
OdpowiedzUsuńZorza poranna na niebie:-)
OdpowiedzUsuńU nas śniegi... aż za dużo, bo sprawia kłopoty w przemieszczaniu się:-) pozdrawiam.
No i zobacz... jedni marzą o śniegu i go nie mają, inni mają go za dużo...
UsuńTe chmury i ja widziałem, będąc w Kaczawskich, ale później pokazało się słońce, na krótko, ale jednak – listopadowa rzadkość. Aniu, a co robisz, gdy chrapanie ślubnego nie da Ci usnąć?
OdpowiedzUsuńZajrzyj, proszę, tutaj, zobaczysz wspomnienie słońca w znanych Ci miejscach, i to jak znanych:
http://www.na-szlaku.net/files/Na%20Szlaku%2011-2016.pdf
Swoją drogą jedno zdjęcie pomylili, robiłem je pod Jelenią Górą.
Ojej, ależ miło, że właśnie ten tekst został opublikowany. zrobiłeś mi wtedy miłą niespodziankę zdjęciami ukochanych miejsc.
UsuńCo robię z chrapaniem Ślubnego... śpię w zatyczkach. A jeśli chrapie nad ranem, po prostu wstaję.
Cieszę się z powodu niespodzianki, Aniu.
UsuńMoja żona też wcześnie wstaje, ale kosztem wieczoru, bo wcześnie zasypia. Natomiast ja bez budzika wstałbym późno, oj, późno. A może dam żonie zatyczki i wtedy pośpi dłużej? :-)