Na
mapie Pomorza Zachodniego znajduje się niewielka kropka podpisana
Niczonów. Wokół widać jedynie bagna i las. Miejsce zagubione w
przestrzeni. Odkąd pamiętam korciło mnie, aby ów Niczonów
zobaczyć, jednak nie był on nigdy "po drodze" i nie mógł
być, bo według papierowej mapy tam droga się kończy... Niczonów
nie mógł być zatem po drodze, musiał być celem. I stał się nim
teraz, gdy słońce zaczęło wreszcie lekko przygrzewać. Nim
jednak do niego dotarłam, zwiedziłam, lub chociaż spojrzałam na
wszystkie wioski leżące na zachodzie gminy Karnice.
Wyjechałam
jak zwykle w kierunku Cerkwicy i w samej miejscowości skręciłam w
lewo na Modlimowo. Wieś leży pośrodku trójkąta tworzonego przez
drogi 103, 105 i 110. Można tu zatem dojechać z różnych stron. Od
strony Cerkwicy droga jest chyba najwygodniejsza. Ledwo minęłam
zabudowania Cerkwicy ujrzałam tablicę z nazwą Gościmierz, no tej
miejscowości żadna papierowa mapa nie pokazuje- trzeba dobrze
przybliżyć mapy google , by ukazała się nazwa. Do osady prowadzi
brukowana droga, w którą jednak nie skręciłam. Jechałam wśród
pól. Pachniało świeżo wzruszoną ziemią, czuło się wiosnę.
Droga lekko pięła się w górę, wydawało mi się, że zaraz
skręci w lewo, gdyż tam widać było linię pojedynczych drzew.
Okazało się jednak, że stoją one nad niewielką acz głęboką
rzeczułką, która leniwie meandruje wśród pól. Zastanawiałam
się, czy to już Liwka lub któryś z jej dopływów, jednak
mapa wskazuje, że struga owa jest raczej dopływem Świńca, który
wpada do Zalewu Kamieńskiego.
Chwilę
później moim oczom ukazało się Modlimowo. Niewielka wioska z
poniemiecką zabudową i jednym gospodarstwem po PGR zrobiła na mnie
smutne wrażenie. Myślałam, że jest troszkę większa. Tuż za
wsią przebiega linia kolejki wąskotorowej i wzdłuż jej torów,
polną drogą ruszyłam w stronę Paprotna.
W czasie swojej
poprzedniej wycieczki z Paprotna chciałam pojechać do Ciećmierza,
ale krzywy bruk mnie zniechęcił. Tym razem miałam odpowiedni rower
na takie eskapady, więc wjechałam do Ciećmierza, gdzie w
centralnym miejscu wsi stoi szachulcowy kościół z XVII w. Niegdyś
w jego wyposażeniu był czternastowieczny Tryptyk z Ciećmierza
(obecnie do obejrzenia w Szczecinie)
Kolejnym
miejscem, które koniecznie chciałam zobaczyć była osada Zapole. O
jej istnieniu dowiedziałam się, gdy kilka lat temu w naszej szkole
pojawiło się dziecko z tej miejscowości (nie należy ona do obwodu
szkoły, więc decyzja rodzica była dla nas zaskoczeniem).
Aby
dojechać do Zapola, należy w Paprotnie skręcić w polną drogę.
Ten malowniczy dukt z dziwnie przyciętymi bukami udającymi wierzby
prowadzi nas prosto do arkadyjskiego prawie miejsca. Kilka pięknie
utrzymanych domków, brak asfaltowej lub brukowanej drogi, cisza ...
i las dookoła. Jeśli chciało się uciec od cywilizacji, to Zapole
idealnie się do tego nadaje. Zgodnie z mapą google podążając
nadal leśnym duktem, dotrze się do Niedysza. Las tu jest widny,
niewysoki, typowa uprawa leśna z równymi szpalerami drzew.
Niedysz
to kilka domów na rozstaju dróg, trochę ruin i gospodarstwo z
unijną dotacją.
Mijam osadę, a myślami jestem już u celu
wycieczki. Droga skręca mocno w prawo i wznosi się, by po chwili
opaść w dolinę Liwki. Po chwili znów wznosi się na kolejne
morenowe wzgórze, po prawej stronie trwają prace polowe- sadzone są
ziemniaki i cebula. Mijam budynek leśnictwa Niczonów i po
osiągnięciu szczytu pagórka spoglądam na schowaną w dolinie
wieś. Jest większa niż się spodziewałam. Zadbane gospodarstwa
robią przyjemne wrażenie. Szczęśliwe kury łażą gdzie chcą,
nie niepokojone ruchem samochodów. Z ciekawością rozglądam się
dookoła, jadąc krętą asfaltową drogą. Ze zdziwieniem zauważam,
że nie dociera tu nieprzyjemny wiatr, który towarzyszył mi
dotychczas.
Morenowe wzgórza oraz Puszcza Niczonowska skutecznie
osłaniają to sielskie miejsce. Dnem doliny płynie rzeczka Janica i
to ona wyznacza bieg dróg i ułożenie domostw. Nie jest to jednak
dopływ Liwki, ale Kanału Dreżewskiego (Lądkowskiego). Szykując
się na wycieczkę, znalazłam w zasobach Internetu ciekawy tekst na
temat wsi. Nie będę się do niego odnosić, ale myślę, że warto
zajrzeć (klik) Zachęcona
wspomnianym wpisem postanowiłam przyjrzeć się lasowi. Wcześniej
jednak usiadłam na skraju pod drzewem i wsłuchiwałam się w
odgłosy przyrody:szum drzew, ptasie trele i buczenie trzmiela,
który... na moment przysiadł na moim kasku!
Leśny
dukt prowadzi do Trzebieradza, mnie jednak dojazd do kolejnej wsi nie
interesował, gdyż nie należy ona do gminy Karnice. Powoli
jechałam leśnymi traktami. Niektóre miały postać żwirowych dróg
dla ciężkiego sprzętu zwożącego drzewno (cześć lasu to uprawy
leśne bukowe i sosnowe), inne wyglądały jak zapomniana przecinka.
Wreszcie znalazłam się na drodze prowadzącej wysokim nasypem, po
bokach którego rozpościerały się urokliwe bagna. Sposób budowy
drogi wydawał mi się podejrzany. Była wąska , a jednak na wysokim
nasypie. W domu moje wątpliwości zostały rozwiane- rzut oka na
ślad po trasie kolejowej Trzebiatów -Kamień Pomorski, a potem
porównanie go jeszcze do przedwojennej mapy wystarczył, by
przekonać się, że jechałam nasypem kolejowym. A tam, gdzie chwilę
wcześniej słuchałam ptaków, przed wojną stała stacja kolejowa.
Z
Niczonowa wyjechałam tą samą drogą, obiecując sobie jednak
powrót pełną wiosną, gdy bagna zazielenią się i rozkwitną.
Wtedy też odwiedzę ostatnią nieznaną mi miejscowość gminy
Karnice- Janowo. Z Niedysza brukiem dotelepałam się do Karnic,
przed samą miejscowością przyjrzałam się jeszcze ruinom wiaduktu
- kolejnej pozostałości po wspomnianej wyżej trasie kolejowej. W
pierwotnej wersji miałam w Karnicach skręcić w prawo na Mojszewo i
wrócić do domu. Pojechałam jednak... prosto na Gocławice. Przez
tę osadę przejeżdżałam już kilkakrotnie, ale nigdy nie wczesną
wiosną. Miałam pecha, bo trafiłam na opryski pobliskich upraw. W
mgłę chemikaliów wjechałam na bezdechu, wyprzedzając traktor z
wielką spryskiwarką. Odetchnęłam dopiero po wyjechaniu z oparów.
Chwilę później zobaczyłam Cerkwicę. Z perspektywy polnej drogi
widać, że ta historyczna wieś położona jest na wzgórzu, a wieżą kościoła góruje nad okolicą.
Z
Cerkwicy, goniona myślami o obiedzie, ruszyłam do domu. W połowie
drogi spotkałam... Chudą, która tylko szukała pretekstu, by
zawrócić do Trzebiatowa i już wspólnie skończyłyśmy jazdę.
Wycieczka
i późniejsza rozmowa ze Ślubnym utwierdziła mnie w przekonaniu,
że warto prześledzić trasę kolejową Trzebiatów- Kamień,
poszukać reliktów przeszłości.
Patrząc
na mapę , aż chciałoby się, aby powiaty gryficki i kamieński
wzięły przykład z powiatu kołobrzeskiego i wytyczyły tym
szlakiem ścieżkę rowerową. Jakże przyjemnie jechałoby się
wśród pól i lasów rowerem z Trzebiatowa do Kamienia... Ech...
Wspaniałe są takie miejsca ,,na końcu świata,,.I masz rację, warto wybrać się tam w pełni lata,wtedy można nawdychać się prawdziwej natury.Tylko te chemiczne opryski...
OdpowiedzUsuńNie wiem kiedy, ale nosi Cię i wodzi Cię jak wcześniej Ziemianina...
OdpowiedzUsuńBaju, to są piękne miejsca! A jeżdżąc rowerem nie raz miałam już przygodę z opryskami ;)
OdpowiedzUsuńA. Zawsze mnie nosiło i nic się nei zmieniło.
Aniu, parę już razy patrząc na mapę myślałem o północno-zachodnim kąciku Polski, o tym, że chciałbym kiedyś pojechać tam i zobaczyć miejscowości na końcu Polski.
OdpowiedzUsuńW Górach Kaczawskich było parę linii kolejowych, niemal każda wioska miała stację, czasami ładną i sporą, a teraz to wszystko zarasta i niszczeje. Któregoś razu zszedłem na dno wąwozu zarośniętego lasem, i dopiero gdy zwróciłem uwagę na jego regularny kształt, zobaczyłem szyny między drzewami.
Takie porzucone przez ludzi miejsca i budowle budzą smutek.
Mamy i u nas wioseczki "na skraju", czasami przecięte wpół granicą, bo kiedy wyznaczano tę nową, to z linijką i ołówkiem, nie patrząc na to, że i czyjeś życie, rodzina, ojcowizna też zostają podzielone; jest tak też, że po drugiej stronie kwitnie życie, a u nas pustka, tylko nazwa na mapie pozostała, bo po wysiedleniach tużpowojennych nie odrodziło się życie; jakoś tak mam, że miasta mnie nie przyciągają za bardzo, wolę te małe osady, wioseczki, zagubione gdzieś, może dlatego, żem wiejska dziewczyna, co kiedyś zawsze chciała uciec do miasta:-)
OdpowiedzUsuńKrzysiu, Mario, taka to uroda naszych rubieży, poharatanych, okalecznych przez historię i ludzi, którzy ją tworzą. Gdy patrzę na owo zaniedbanie, zapomnienie, budzi się we mnie smutek pomieszany ze złością i poczucie bezsilności. Dlaczego nie potrafimy zadbać, pamiętać, korzystać z tego, co niesie historia?
OdpowiedzUsuńSami tworzymy historię. Problem w tym że tworząc ją nie wiemy jaki będzie efekt naszych dobrych zamierzeń. Pamiętamy o tym co było ale się nie uczymy. Do znudzenia powtarzamy błędy. Co raz wybieramy tych najbardziej krzykliwych, oceniamy po pozorach.
OdpowiedzUsuńEfekt jest zawsze taki sam. Tzw. elity są na poziomie naszych wyborów a Ci którzy mogą być fundamentem zmian nie chcą w nich uczestniczyć - zniesmaczeni jakością życia politycznego i kulturalnego. Brak nam konsekwencji nie indywidualnie ale jako całość społeczeństwa.
Nie uczymy się, nie potrafimy wyciagać wniosków z poprzednich porażek. To jakaś taka polska przypadłość. Narzekamy, że u nas jest źle a gdzies indziej lepiej, ale zapominamy, że zmianę trzeba zacząc od siebie. Najgorsze, że pojawia się to już w dzieciństwie. Dzieci zauważają, że jest brudno, ale nie kojarzą tego z własnym śmieceniem! Wiedzą, że jest w szkole hałas, ale nie próbują mówić ciszej, nie wrzeszczeć i nie piszczeć. Zgadzam się, że za wieloma problemami stoi brak konsekwencji i jednolitego komunikatu.
OdpowiedzUsuń