Poranna łuna rozświetlała wschodnie
niebo. Pomarańczowiało... zewsząd jednak ciągnęły ciemne
deszczowe chmury, które przekonały mnie do pozostania w ciepłej
izbie. Przez umyte okna obserwowałam sloneczny spektakl. Chmury
podbarwialy się różowo, a później żółto. Cały lekko zamglony
świat stał się nagle żółtozłoty, by po chwili zszarzeć i
ściemnieć. A potem nagle i niespodziwanie znad wielkiej sinej
chmury wystrzeliły słoneczne promienie.
Po śniadaniu ruszyłam przed siebie.
Wszak w zaleceniach mam dużo ruchu. Poszłam oczywiście przywitać
Górę. Obeszłam ją zachodnim zboczem aż do południowego
stoku. To tu pozostawiono ją samej sobie.
Gołoborze porośnięte
jest rzadkimi brzozami. Pomiędzy wielkimi głazami leżą powalone
lata temu olbrzymy. Przyglądam się potężnym korzeniom, które
mimo upływu kilkudziesięciu lat nadal trzymają w objęciach
oderwane od ziemi łupki i kwarce. Zastanawiam się, co powiedziałby
mi ten niemy świadek tragedii. Padł jako ostatni żywy w czasie
gwałtownej nawałnicy? Czy może był już martwy, gdy silny wiatr
powalił go i jego kompanów? Skłaniam się ku tej pierwszej wersji,
bo martwe świerki łamały się jak zapalki, gdy przechodził
huragan, a żywe wyrywane były z korzeniami. Podchodzę coraz wyżej,
przede mną ściana młodnika pod samym szczytem. Tu słychać
radosny ptasi śpiew, który przywraca mnie teraźniejszości. Już
nie idę martwym lasem sprzed wielu lat, lecz współczesnym
młodnikiem, zza którego widać już moje ukochane skały.
Gdy siadam na szczycie, oświetla go
przedpoludniowe słońce. Słychać szum wiatru w gałęziach, jakieś
szelesty, skrzypienia i wielogłosowe trele. GÓRO, JESTEM!
Schodzę ostrożnie zachwycając się
zieleniejącym już dywanem leśnych traw, porostami na gałązkach.
Nagle pod nogami zauważam dziwną gałąź... Ach! To nie gałąź,
to prezent Góry dla mnie! Poroże! Pierwsze, jakie kiedykolwiek
znalazłam! DZIĘKUJĘ CI, GÓRO.
Potem spadł śnieg i deszcz... i znowu
śnieg. O zachodzie, gdy wydawało się, że szarość
niepostrzeżenie przejdzie w ciemność, nagle rozbłysło coś
czerwonego w oknach. Zdażyłam wbiec na Kufel, zobaczyć
niepowatarzalny zachód słońca.
Pięknie piszesz Anno. U nas też padało, ale tak ładnie nie było.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Dziękuję, A. W Gierczynie dobrze mi się pisze. Teksty powstają jakby samoistnie.
OdpowiedzUsuńLubię wędrować to i tutaj zawędrowałam i zaciekawił mnie ten wpis. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńMoże to dlatego że dużo samotnie spacerujesz. Masz czas na przemyślenia.
OdpowiedzUsuńMoże znajdziesz teraz czas na jakiś mały wiosenny obraz. Dawno nic nie wystawiałaś:)
Aniu, zupełnie inaczej czyta się o górskiej wędrówce, gdy można przypominać sobie opisywane miejsca, próbować dociec, w którym stoisz w tej chwili.
OdpowiedzUsuńTa góra nie jest w taki sposób moją, jak jest dla Ciebie, to oczywiste, ale zwykłem nazywać moimi te góry, na których byłem i które pamiętam w szeregu scen i obrazów. W takim sensie jest i moją.
Zachód miałaś piękny, bo przecież taki z chmurami jest barwniejszy, bardziej urozmaicony, niż ten z idealnie czystym niebem.