wtorek, 30 maja 2017

Po śladzie torów kolejowych cz.2.- Chomętowo- Niczonów

Od poprzedniej wycieczki (KLIK)minęło trochę czasu, pomyślałam więc, że pora wrócić na bezdroża powiatu gryfickiego. Swoje poszukiwania śladów dawnej historii postanowiłam rozpocząć w miejscu, gdzie je przerwałam poprzednio. Dojechałam więc do Chomętowa, by od strony wsi spróbować dotrzeć do nasypu kolejowego. Jakoż udało mi się dojechać do skraju wsi, gdzie odkryłam resztki starego wiaduktu nad torami.















Dziwnie wygląda miejsce, gdzie nie już ani trasy kolejowej, ani drogi. Stoją tylko samotne przyczółki mostu. A dawny cud techni w posiadanie wzięły lisy, żuki, ważki i rozliczne chwasty.









Objechałam wieś dookoła, zatrzymując się przy 20-letnim kościele. Wioska musiała być niegdyś dosyć bogata o czym świadczą ślady brukowanych ulic oraz rozbudowane gospodarstwa. W centrum stoi do dzis pomnik pamieci dawnych mieszkańców wsi - postument na którym pierwotnie pewnie stał niemeicki orzeł teraz świeci pustką.
 Mimo zasobności mieszkańców we wsi nie było stacji kolejowej- tę umiejscowiono w w Czaplinie Małym. Wzdłuż nasypu pojechałam więc do Czaplina, po drodze znajdując jeszcze jeden cały wiadukt nad drogą oraz ruiny drugiego. Chwilami żałowałam, że zielsko urosło już tak bardzo, że uniemożliwiało mi poruszanie sie po nasypie, zwłaszcza, że z górującego nad polami nasypu rozciągał sie przepiękny widok.

Pokrzywy, osty i jeżyny nie zniechęciły nie do wdrapania się na wiadukt, aby zrobić mu zdjęcia i wówczas owe pejzaże na chwilę mogłam podziwiać. Przed samym Czaplinem droga skręciła do wsi, nasyp zaś był odgrodzony płotem. Pewnie tam też kiedys znajdowała się stacja.
Jadąc drogą ze wsi znalazłam znów swój ślad torów, ba okazało się, że w stronę Gocławic po śladzie torów wytyczono całkiem wygodną drogę gruntową. Jakiś czas poruszałam się nią najpierw w parowie, potem znów nasypem. Po lewej stronie podziwiałam dzikei bagnisko ze zwalonym przez bobry rzewem i kwitnącymi żółtymi kosaćcami.
Niestety nagle droga skończyła się, a moim oczom ukazał sie nieprzenikniony zielony gąszcz- droga prowadziła do prywatnej uprawy leśnej, zaś szlak kolejowy był nie do przebycia. Musiałam  wrócić do głownej drogi.I tak po ponad godzinnym kluczeniu byłam ok. 7 km od domu ;)  Dojechałam do Cerkwicy i stamtąd kierując się na Gocławice, szukałam miejsca, gdzie tory przecinały drogę. Na zdjęciach satelitarnych jest ono dosyć dobrze widoczne, jednak słabo działający GPS nie chciał ze mna współpracować i nie jestem do końca pewna, czy znalazłam właściwe miejsce (nagle kończy się bruk, a zaczyna szutrówka, z prawej strony widać coś na kształt dolinki u wylotu której stoją dwie podstawy filarów, po lewej zaś rozciąga się rzepakowe pole.
Wcześniej sprawdziłam, gdzie tory przecinały drogę Cerkwica-Karnice, wiedziałam więc, że do stacji Karnice nie dojadę nasypem. Skierowałam się  na Niczonów i za zburzonym wiaduktem skręciłam w polną drogę w prawo, zwdłuż nasypu, który był ogrodzony. Duktem dotarłam do Puszczy Niczonowskiej, na skraju której zauważyłam kolejna pamiątke po linii- cegły, prawdopodobnie z niewielkiego mostku.  Las był równie urokliwy, jak za pierwszym razem. Z jednej strony stare buki, z drugiej bagna, a środkiem nasyp... Co jakiś czas zbaczałam z niego, by zanurzyć się w las i zachwycać jego pięknem, posłuchac ptaków i owadów. Udało mi się spotkać sarenkę!

W ten sposób dotarłam aż do drogi na Trzebieradz, którą mój szlak przecina. Stacji kolejowej w Niczonowie też nie udało mi się zlokalizować. Jakiś czas droga biegła jeszcze nasypem, by w końcu zjechać z niego i prowadzić prawie równolegle. To pozwoliło mi co jakiś czas wracać na kolejowy szlak, sprawdzać, jak biegnie i spacerować po pachnącym świeżością lasem, błogostan zakłocały dalekie pomruki, wskazujące, że gdzies znad Niemiec ciagną zapowiadane burze. Tak dotarłam do Gostyńca.
Gdy wyjechałam z lasu, spojrzałam w kierunku północnym i... zamarłam: gdzieś znad Bałtyku ciągnęły czarne, niskie, złowieszcze chmury zwiastujące burzę. Teraz myślałam już tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć sie na drodze 103 i dojechać do domu. Burza dopadła mnie na przystanku autobusowym w Cerkwicy, gdzie odczekałam najgorszą nawałnicę. Do domu dojechałam przemoczona, ale niesamowicie zadowolona z wycieczki.








Zdjecia z obu wycieczek


8 komentarzy:

  1. Rowerowo-kolejowe śledztwo by Anna K. :-) Fajne także dlatego, że nie służące celom praktycznym.
    Czasami zdarzają się mi podobne wyprawy w górach, gdy szukam, na przykład, jakichś skał ukrytych w lasach.
    Aniu, zapomniałem zapytać pisząc poprzedni komentarz, o te rowery, które opisałaś jako inne. W czym jest ta ich inność?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ładna wyprawa ogrom zieleni wprost wylewa się ze zdjęć. Burze były i u nas. Niestety ja jak zwykle ostatnio w pracy. Tak wiosna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kamilu, takie wycieczki mają pewną dozę niepewności i zaskoczenia. Nigdy nie wiadomo, co odkryjemy i to w nich lubię najbardziej.
    Wiesz, Krzysiu, to własnie jest takie przyjemne- szukasz czegoś dla samej przyjemności szukania czy odkrywania. Zastanawiałam się czy użyc nazwy "rowery inne" funkcjonującej regulaminie Supermaratonów. Zgodnei z regulaminem rowery dzielimy na: szosowe, których wyznacznikiem są cieniutnie opony oraz kierownica tzw. baranek, wystarczy jeden z elementów, by rower zaliczyć do szosowych (mój ma prosta kierownice ale założone szosowe opony); inne, czyli z szerokimi oponami i kierownicą inną niż baranek (zazwyczaj są to tzw. górale, rowery krossowe lub trekkingowe)
    Andrzeju, czasem zjeżdżam z asfaltów na rzecz polnych dróg i bezdroży. Zieleń nareszcie jest iście wiosenna. Do tego przez dłuższy czas świeciło cudne słońce i nie było wiatru. Burze nie ominęły chyba żadnego miejsca- taki czas- wiosenno-burzowy. Szkoda, ze masz tak mao czasu na cieszenie się zielenią!

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie, że tyle radości daje podglądanie przyrody odkrywanie tego czego już czasami nie ma. Ty robisz to z pomocą roweru, możesz przemierzać dłuższe odcinki, ja "z buta" i z racji wieku trochę krótsze. Ważne że sprawia Nam to radość. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Aleksandro, jakże ważna jest w życiu ta radośc z obsowania z przyrodą, cieszenie się każdym drobiazgiem! Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jutro wycieczka do Wiednia - na kilka dni. Po drodze zamki, pałace i jaskinie oraz śliczny rynek w Mikulowie. Córka Anna ma na nim z dzieciństwa bajeczne zdjęcie w stroju ludowym (tańczyła we Vladislawii.)Może trafi się odrobina zieleni po drodze.:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wierzę, Andrzeju, że spędzisz kilka bardzo udanych, pięknych dni!

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiara to podstawa. Skąpani w słońcu otoczeni kwiatami i zapachem kwitnącej lipy. Nie wiedziałem że 51% Wiednia zajmuje zieleń. Rezydencje Cesarskie, ogrody różane i festiwal w Mikulowie. Zimne lokalne piwo o tuż obok koncerty. No ładnie było. Deszcz padał tylko jak byliśmy w Jaskini Macocha - tam i tak było mokro i zimno.
    Degustacja wina w głębokich piwnicach sympatyczna ale lokalne wytrawne specjały odrobinę nie w moim guście. Niestety już w pracy.

    OdpowiedzUsuń