Wszystko zaczęło się od bloga Antywieszak, którego autorka przerabia, odnawia i ratuje naprawdę różne przypadki. Będąc wierną czytelniczką, chciałam być jak ona... Gdy kilka lat temu dostałam zaproszenie na Sylwester w stylu lat 20, postanowiłam pomalować stare buty z balu gimnazjalnego...czarnym akrylem. Zrobiłam to jednak nieporadnie i pewnie za grubo, gdyż już na początku imprezy z moich butów odpadać zaczęły płatki czarnej farby. Historią na ten temat wygrałam konkurs na wyżej wspomnianym blogu i otrzymałam bon do wykorzystania w sklepie multirenowacja.pl.
Kupiłam najpotrzebniejsze ingrediencje (i różowy brokat! <3) i zabrałam się za ratowanie butów. Tak, tak... dokładnie tych gimnazjalnych (czyli właściwie dziesięcioletnich!), które mimo obłażącego czarnego akrylu, wrzuciłam z powrotem do szafy, bo są niesamowicie wygodne i mam do nich sentyment.
Pierwszym krokiem ku ich nowemu życiu było wyszorowanie ich szczotką i...mleczkiem do łazienek. Sporą część farby udało się w ten sposób usunąć. Następnie buty wystawiłam na dwór do wyschnięcia.
Gdy były już suche i wyglądały coraz gorzej przystąpiłam do mycia mydłem do skór - użyłam do tego celu gąbki do nauczyć i nie ukrywam, że kilkakrotnie sięgałam także po jej szorstką stronę. Z butów poza czarnym akrylem zaczęła złazić także farba w kolorze starego złota, którą pokryte były od nowości odsłaniając warstwę w kolorze brudno-metalicznym.
Po suszeniu postanowiłam buty jeszcze dodatkowo odtłuścić i potraktowałam je...denaturatem, który ściągnął resztę "starozłotej" farby.
Tak przygotowane buty mogłam zacząć malować - najpierw pokryłam wierzch buta kolejnymi warstwami specjalnej farby, która zdaje się być wchłaniana przez materiał wierzchni, mam więc nadzieję, że nic nie będzie się łamać. Użyłam farby w kolorze czarnym i na metalicznym podkładzie uzyskałam kolor markera - tak jakby czarnym markerem malować po szkle - kolor niby czarny, ale taki opalizujący lekko na brązowo - ciekawy efekt.
Efekt finalny - nie wyglądają, jak nówki sztuki ze sklepu - zagięcia w palcach i na piętach są nadal widoczne, ale przyznacie sami - zmiana jest spora ;) |
Na koniec jeszcze pokryłam obcasy specjalnym lakierem, który jest tak piękny, że najchętniej pokryłabym nim całe buty, ale pewnie mógłby wówczas pękać. Buteleczka tego specyfiku wyposażona została w śmieszną gąbeczkę przytwierdzoną drutem do nakrętki, która świetnie spełnia rolę pędzelka. Takim oto sposobem buty pozostawione do testów, by nie było mi ich szkoda, zyskały nowe życie. A ja zyskałam stare nowe obcasy (w których potrafię nawet biegać!).
Zbliżenia na pomalowaną powierzchnię |
Pięknie odnowione i jak nowe! :)
OdpowiedzUsuńMagiaaaaaa!
OdpowiedzUsuńJestem w szoku, szacun wielki! :)
Przeczytałem z zainteresowaniem, jako że i ja miewam podobne pracochłonnością zabiegi przy butach górskich. Tyle że w nich chodzi o odporność na przemakanie, nie o wygląd.
OdpowiedzUsuńGratuluję determinacji i fachowości.
Alicjo i Marchevko - dziękuję! :)
OdpowiedzUsuńKrzysztofie swego czasu dopieszczałam tak glany - kilkakrotnie pastowane i polerowane, żeby wytrzymały jak najdłużej w jak najlepszej kondycji. ;)
Cudne! :) Cieszę się, że pomogłam ;)
OdpowiedzUsuńCo ma cztery nogi i jest najlepszym przyjacielem człowieka?
OdpowiedzUsuńŁóżko.
W życiu człowieka dwie rzeczy są najważniejsze:
- wygodne łóżko,
- wygodne buty.
Bowiem człowiek jest albo w łóżku, albo w butach.