Gdy wiele lat temu przeprowadziłam się na Pomorze, zaskoczył mnie bezmiar różanych zagajników. Nagle znalazłam się w baśnieowym świecie, którego istnienia nawet nie podejrzewałam! Intensywnie różowe, duże kwiaty kontrastujące z soczystą zielenia liści zauorczyły mnie od pierwszego wejrzenia.
Ponieważ wiedziałam, że róża jest źródłem wielu witamin, zastanawiałam się, jak wykorzystać te obfite dary natury.
Najpierw zaczęłam przetwarzać owoce, z których robiłam konfitury z jabłkami, przeciery, suszyłam na herbatę, Ślubny robił wino- takie, jak wcześniej przygotowywał jego chrzestny- ciemne, mocne, słodkie (wino z dzikiej róży nie ma sobie równych!)
Zaczęłam też przetwarzać kwiaty- tworzyłam ładne i pachnące herbatki, smażyłam konfitury, płatki dodawałam do kąpieli.
W tym roku mamy niesamowity urodzaj kwiatów, więc postanowiłam spróbować czegoś nowego. Zebrałam mnóstwo płatków różanych i podzieliłam je na trzy części. Największą (ok. litr płatków) wypłukałam, zalałam 2 szklankami wody i odstawiłam na noc. Następnego dnia dodałam szklankę cukru i zagotowałam. Po godzinie gotowania na małym ogniu odcedziłam płatki, do syropu dodałam odrobinę octu jabłkowego i jeszcze trochę gotowałam aż wyszedł syrop. Jest bardzo aromatyczny i będzie pasował jako dodatek do lodów, kaw smakowych, gorącej czekolady, czy herbaty. Pozostałych po gotowaniu płatków nie wyrzuciłam, tylko dodałam jeszcze odrobinę cukru, przesmażyłam i zamknęłam do słoiczka jako konfiturę.
Drugą część płatków (dużą garść) włożyłam do litrowego słoika, zalałam letnią wodą z dodatkiem szczypty drożdży i łyżeczki cukru. Przykryłam ściereczką i odstawiłam w ciepłe i ciemne miejsce. Codziennie mieszałam nastaw i po dwóch tygodniach miałam deliaktny, różany ocet. Myślę, ze świetnie sprawdzi się w łazience- złagodzi ból po ukąszeniu komarów , czy schłodzi poparzoną słońcem skórę ( dotychczas na ukąszenia stosowałam ocet jabłkowy, teraz przerzucę się na różany)
Trzecia częśc różanych płatków wykorzystana została do sporządzenia lemoniady. Dużą garść płatków włożyłam do litrowego słoika, zalałam letnią wodą z odrobiną drożdży i kilkoma łyżkami cukru, zamknęłam i odstawiłam w ciepłe miejsce na dwa dni. Lemoniada pięknie buzowała i syczała, okazało się jednak, że dałam trochę za mało cukru i wyszla wytrawna. Mino to została wysączona w upalny dzień. Podałam ja z kostkami lodu, w których zatopione były różane pączki. Tak przygotowane kostki lodu wyglądają obłędnie. ( wszystkie przetwory z płatków mają lekką goryczkę,która zebrana jest u nasady płatków, jeśli chce się mieć produkt pozbawiony tejże, trzeba każdy płatek oskubać)
Kolejną lemioniadę nastawię pewnie jutro, bo nadchodza upały!
Jeśli, któryś moich produktów Cię zainteresował, skontaktuj się ze mną, chętnie się podzielę (zaczynam zbierać funduszę na wydanie swojej ksiażki ;) )
Planujesz wydać książkę? Dobra nowina, Aniu!
OdpowiedzUsuńZdradzisz tematykę? Rowerowe maratony, zioła?
Rok temu na spacerze w parku wspomniałem swojej wnuczce do różanym nadzieniu pączków, no i wpadłem: kazała mi zbierać owoce i robić dżem. Na szczęście jej mama wytłumaczyła dziecku, jak wiele przy tym pracy.
Tak, planuję, od wielu lat. Od kiedy zaczęłam ja pisać :) To "Przymierze z Górą". Czyli misz masz związany z Izerami.
OdpowiedzUsuńTak, przy dżemie różanym jest mnóśtwo pracy! Dobrze, że wnusia odpuściła ;)
Też zbieram płatki róży, w tym roku nie robię marmoladki, tylko zalewam destylatem, będzie aromat do nalewki lipowej:-) Kiedyś zrobiłam nalewkę z owoców dzikiej róży, przepis podawał, że trzeba je oczyścić z nasion i włosków, och! benedyktyńska to praca, nigdy więcej:-) pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńP.s. Gratuluję zacięcia literackiego, które zaowocuje książką:-)
Nie mogę znaleźć informacji, jak robi się olejek różany. Jeśli robiłaś, proszę o przepis.
OdpowiedzUsuńGratuluję książki, proszę dać znać, chętnie kupię.
Zsyłam serdeczności
Anno pomyśl może o wydaniu swych wierszy. Są już napisane a i ilustracje pewnie by się znalazły w szufladach i teczkach. Akurat Ty nie musisz się ograniczać tylko do prozy. Pachnący tom wierszy to by było coś interesującego nie tylko na naszym rynku wydawniczym.
OdpowiedzUsuńMario, co roku czyszczę tę dziką różę na susz i na wino, masz rację, benedyktyńska praca, a włoski włażą wszędzie i kłują!
OdpowiedzUsuńUltro, olejku nie robiłam, chyba nie ten stopień wtajemniczenia :(
Andrzeju, wiersze były młodzieńcze (gdzieś jeszcze leżą na półce), a wartość miały dla tych, dla których je pisałam :)
Teraz wolę prozę poetycką, lepiej się w niej odnajduję :)
Anno, życzę powodzenia w pracach nad książką. Gdybym mógł okazać się pomocny w czymkolwiek, pisz.
OdpowiedzUsuńAniu, mnadzieję na informowanie nas na bieżącą o postępie prac nad wydaniem…
OdpowiedzUsuńKrzysiu, dziękuję za troskę :) Oczywiście, że będe informować o postępach :)
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńTak często bywa że to co piszemy do szuflady dopiero po latach odkrywamy jako nową wartość, czasem robi to za nas już ktoś inny. Nie zawsze to co młodzieńcze jest słabsze niż to co po nim następuje. Raczej jest konsekwencją - te doświadczenia nas ukształtowały. Odcisnęły swoistą pieczęć trwała i niezmienną. Przynajmniej faceci tak mają - później już tylko rosną. :)