Niedziela miała być dniem błogiego
nieróbstwa i w sumie, prawie nam się udało. Prawie, bo choć poczatkowo nie planowaliśmy udziału w Izerskiej Gali, to po
obiedzie i tak zjechaliśmy do Mirska. Bywamy tu praktycznie co roku
i obserwjemy, jak zmienia się charakter imprezy, jak z
niedopracowanych dni miasta staja się licząca i świetnie
przygotowanym świętem folkloru.
Tym razem zainteresowałam się
strojami kolejnych zespołów. Wiadomo, że trudno mówić na Pogórzu
Izerskim o strojach regionalnych, bo te zanikły wraz z końcem II
wojny światowej. Co zatem noszą panie i panowie z ludowych kapel? A
to zależy od zespołu, gustu artystów i ich upodobań. Przechodząc
się między stoiskami poszczególnych grup, dobrze przyjrzałam się
ich kreacjom. Można je podzielić na kilka rodzajów:
- udane próby stylizacji, np. biała płócienna bluzka i czarna spódnica w kwiaty, wysokie botki; lub modry serdak z wełny z lamówką i niebieska spódnica z żółtą lamówką;
- nieudane próby stylizacji- serdak z poliestru z haftem maszynowym,
- kicz totalny- stroje w całości uszyte z tkanin z wzorem ludowym, spódnica jeszcze jako tako, ale pstrokaty serdak szyty z resztek wygląda koszmarnie.
Głównym grzechem owych strojów jest
użycie sztucznych tkanin, opieranie się na strojach polskich a nie
śląskich lub strojach regionów, z których przybyli przodkowie
obecnych mieszkanców Dolnego Śląska, brak refleksji historycznej.
A wracając do samej organizacji
imprezy- tym razem każdy zespół mial swoje stoisko z regionalnymi
smakołykami- na słodko i na słono. Można było degustować do
woli, wrzucając do skarbonek niewielkie kwoty. Jeśli ktoś nie miał
ochoty na domową wyżerkę, mógł w innej części placu zakupić
jedzenie festynowe- kiełbasę z grilla, frytki, smażone
ziemniaczki, piwo. Atrakcje dla dzieci, czyli dmuchance odzielone
były od „dorosłych” atrakcji, co dodatkowo pokazywało jak
organizatorzy zadbali o jednolity przekaz. Nieliczne stoiska z
plastikową „chińszczyzną” ustawione zostały poza placem.
Dzięki takiemu rozstawieniu każdy mógł być dokaldnie tam, gdzie
chciał bez obawy, że np. na placu zabaw spotka kogoś z kubkiem
piwa lub wśród wyrobów ludowych znajdziemy plastikowy pistolet na
kapiszony.
Po degustacji potraw różnych i
wysłuchaniu kilka ludowych piosenek wróciliśmy na swoją górkę.
Początkowo chciałam wieczorem usiąść na Kuflu i posłuchać
Natalii Szroeder, która była niedzielną gwiazdą, ale zmęczenie
weekendowe wygrało z chęciami i poszłam spać.
Byliśmy ostatnio na podobnej imprezie, i poczuliśmy się z lekka niepysznie, ceny niechrześcijańskie, nawet pani od glinianych kogutków jakaś niemiła, mimo, że zawsze je u niej kupujemy; rzadko narzekam, ale chyba na razie damy sobie "stop" na takie jarmarki; pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTakie imprezy są dokładnie takie jak osoby które je przygotowują, ani gorsze ani lepsze.
OdpowiedzUsuńWidać nie było tu wielu etnografów.
Z drugiej strony wpływy innych regionów to nic dziwnego, to co jest jest efektem zmian ludnościowych po nowym podziale świata a tradycja jest w ludziach. To mieszanka kultur i tradycji i różnorodność narodowa jest znacznie mniejsza niż wcześniej. Dobrze że ktoś jeszcze chce pielęgnować tradycję. Nawet jak mu nie bardzo wychodzi.
Najlepsze życzenia imieninowe Anno.
Festynów widziałem sto albo i więcej, a to w związku z moją pracą. W gruncie rzeczy wszystkie są podobne, wszędzie piwo, frytki i chińszczyzna, ale jednocześnie na każdym można znaleźć stoiska wyjątkowe. Czasami myślę, że gdybym miał czas, można by pochodzić żeby znaleźć coś oryginalnego.
OdpowiedzUsuńNa festynach raczej nie kupuje się frytek, kiełbasek, gofrów czy lodów, i to nie tylko z powodu cen; to uwaga przy okazji.
Aniu, kiedyś zdarzyło mi się być na szlaku ze słuchawkami w uszach, pamiętam, że słuchałem koncertu skrzypcowego Brahmsa. Ciekawe wrażenia.
W związku z folklorem pochwalę się: moja najstarsza siostra czynnie podtrzymuje lokalne tradycje, za co dostała odznakę Zasłużony dla Kultury Polskiej.
Aniu, przecież dzisiaj jest Anny! Planów Ci życzę tysiąc i tysiąc spełnień!
Mario, szkoda, że się rozczarowałaś. Mnie czeka nasze Święto Kaszy i właśnie szykuje swoje stoisko.
OdpowiedzUsuńAndrzeju, bardzo dobrze, że tradycja nie zanika, ale warto by to była tradycja a nie tandeta. Dziękuję za życzenia :)
Krzysiu, no tak, Ciebie można nazwac specem od festynów :) I zgadza się, na każdym można wyłuskać jakąś perełkę. Fajnie, gdy te imprezy mają lokalny koloryt. Twojej siostrze gratuluję podtrzymywanie tradycji jest bardzo ważne. Wydaje mi się, że tam, gdzie słowo ojczyzna łączy się z pojęciem groby przodków, tam jest ąłtwiej. Na Pomorzu czy Dolnym Śląsku kultywowanie tradycji zda się o wiele trudniejsze, bo jakich tradycji? Tych przywiezionych ze sobą- ukraińskich, łemkowskich, wielkopolskich, litewskich? Czy zastanych poniemieckich? Na tzw. Ziemiach Odzyskanych (jakiż to eufemizm! zwłaszcza na Pomorzu, które przed wojną do Polski nigdy tak naprawdę nie należało) kultura ludowa to ogromny tygiel, w którym mieszają się tradycje wielu nacji.
Słuszne spostrzeżenia, Anno. Na zachodzie Polski trudno o kultywowanie tradycji lokalnych, skoro te ziemie były polskie krótko i dawno temu.
OdpowiedzUsuńMyślę, że nawet ci, którzy niezbyt dobrze się prezentowali, są godni pochwały, bo chcą coś zrobić, co zysku raczej nie przyniesie.
Tak, Krzysiu, masz rację, podziwiam te regionalne zespoły i za każdym razem cos dobrego kupuję na stoiskach, wspierając je w ten sposób. Nie mniej poliester mnie dobija!
OdpowiedzUsuń