W tym roku mniej zaangażowałysmy się w święto, gdyż Chuda przyjechała dopiero w piatkowy wieczór, a ja myślami jeszcze siedzę w Izerach. Obowiązki "ogarnięcia" Chąśby przejęła koleżanka i całkiem nieźle jej to poszło, ale o tym za chwilę.
Nasza obecność ograniczyła się do wystawienia stoiska rękodzielniczego, na którym królowały w tym roku zioła. Wystawiłam octy, syropy i swoje aromatyczne saszetki, ale przebojem okazała się... herbatka pokrzywowa (pewnie byłaby jeszcze bardziej rozchwytywana gdyby dopisała pogoda) .
Scenariusz mojej obecności napisała pogoda. Dopóki było sucho mogłam sobie siedzieć przy stoisku i wyszywać, jednak, gdy zrobiło się deszczowo, trzeba było się zwinąć - szkoda aby zioła zawilgotniały. Chociaż popyt na nasze wyroby był niewielki- deszcz nie skłaniał do zakupów, to sam udział w święcie mogę uznać za udany, gdyż dostałyśmy nowe zlecenia na słowiańskie stroje, a to znaczy, że do mojego słoiczka skarbonki na książkę wpadnie kolejna sumka.
Sobota zapisała się w mojej pamieci dwojako: rano przez chwilę dołączyłam do Chudej kibicującej naszym koleżankom i kolegom startującym w maratonie Tour de Pomorze. Kolarze mijali Trzebiatów przed południem i Chuda stała z transparentem i fotografowała zawodnków.
Przed piętnastą ustwiłam się znów pod Pałacem. Początowo pogoda była znośna. Wiało, ale nie padało, a nawet chwilami świeciło słońce. Jednak samo targowanie miało charakter umowny i polegało na towarzyskich rozmowach z innymi wystawcami i znajomymi, których sporo się pojawiło. Kilka serdecznych powtań, zwłaszcza tych dziecięcych, trochę mnie rozczuliło.
Udało mi się zobaczyć próbę Urszuli gwiazdy wieczornego konceru (bo do koncertu już nie dotrwałam) O 16. 30 dołączyłam do Chąśby pod Basztą Kaszaną, by tradycyjnie uczestniczyć w inscenizacji rzucania kaszy. Przed Basztą dzieci przygotowane przez chąśbowych wolontariuszy odtańczyły słowiański taniec, jedna z najmłodszych dziewczynek odczytała legendę o Baszcie Kaszanej, a wojowie z Mohorta zainscenizowali atak na miasto udaremniony przez Burmistrza, którzy rzucał miską kaszy. Potem barwnym korowodem ze słoniem przeszliśmy spod Baszty do Pałacu. Towarzyszyłam zaprzyjaźnionej z nami p. Dyrektor TOK, która w tym roku wystąpiła w naszej słowiańskiej sukni.
Niestety krótko po inscenizacji zaczęło kropić i z któtkimi przerwami padało aż do chwili, gdy podjełam decyzję o powrocie do domu ( a wtedy zaczęło się przejaśniać, ale my już byliśmy spakowani i gotowi do drogi)
Jak co roku każdy znalazł na święcie coś dla siebie i pewnie, gdyby pogoda nie płatała nam figli, to można byłoby uznać imprezę za bardzo udaną.
O poprzednich edycjach można przczytać tu: 2016, 2015, 2014
To niesprawiedliwe: człowiek się stara, przygotowuje, rozkłada, liczy, a tu zaczyna padać i ludzie się chowają. Ech i już.
OdpowiedzUsuńAnno, a Twoja herbata pokrzywowa co zawierała poza pokrzywą? Pokrzywą, czyli liśćmi? Pewnie głupio pytam, ale wiesz, jaka jest moja wiedza o ziołach. Chyba ludzi zainteresował zapach? A może wygląd? Napisz.
Jak podają kaszę po rycersku? Bo ja wyobrażałbym ją sobie jako sypką i podaną z roztopionym tłuszczem i z pokaźnymi, mięsistymi skwarkami….
Krzysiek urzęduje o północy.
OdpowiedzUsuńAniu, podziwiam Ciebie jako słowiankę... whau...!!!
Tyle przygotowań i pogoda potrafi zepsuć imprezę; doświadczyliśmy tego w Głuchołazach już nocą, kiedy lunęło, i zadaszenie nie pomieściło wszystkich widzów, część po prostu zrezygnowała; tajemna moc ziół jest fascynująca, ostatnio zbieram je na łąkach i w ogródku ziołowym, podajemy napar w pokarmie dla pszczół, zwłaszcza ziółka na trawienie, bo pszczoła zostaje całą zimę w ulu:-) pozdrowienia ślę na drugi koniec mapy.
OdpowiedzUsuńP.s. Aniu, jak Twoje nauki dojenia kóz, nauczyłaś się?
Pogoda nie jedną imprezę z torpedowała, natury nie przechytrzysz. Ciekawe święto. Mam wrażenie, że podobne święta są coraz częściej tylko z nazwy konkretnymi. A tak królują stragany z chińszczyzną itp. handlem. Jednak dobrze, że są entuzjaści którzy organizują takie tematyczne święta. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWiesz, Krzysiu, też tak sobie pomyślałam= to niesprawiedliwe... ale w sumie i tak wyszłam na swoje. Herbatka była z liści pokrzywy, cytryny i miodu. A kasza po rycersku to sypka kasza z mięskiem :)
OdpowiedzUsuńJanku, dziękuję :)
Mario, tak zioła sa fascynujące i odkrywam coraz nowe ich właściwości i spososby przetwarzania. Dojenia kóz będę się uczyć jesienią, jak już skończą się prace ogrodowo- łąkowe.
Aleksandro, no właśnie pogoda w czasie imprez plenerowych jest bardzo ważna, a utrzymanie odrębności święta, jego indywidualnego charakteru jest bardzo trudne i wymaga nie tylko chwytliwego pomysłu, ale także konsekwencji i odpowiedniej atmosfery zrozumienia u władających pieniędzmi ;)