Bolesłąwieckie Święto Ceramiki było
jedną z tych imprez, które chciałam odwiedzić i nigdy mi się nie
udało. Do teraz.
Po raz pierwszy spędzam w Gierczynie
drugą połowę sierpnia, więc mogliśmy pojechać na ten największy
w Polsce ceramiczny targ.
Początkowo wybieraliśmy się w
sobotnie popołudnie, ale po piątkowych atrakcjach i upale wszyscy
byli wymęczeni. Podjęliśmy więc decyzję, że pojedziemy w
niedziele przed południem, tak, by skorzystać nie tylko z
jarmarcznej atmosfery, ale także takiegoż jedzenia.
To była świetna decyzja! Dzień
obudził się pogodny i raczej spokojny. Bez pośpiechu wpakowaliśmy
się do samochodu i bocznymi drogami dojechaliśmy do Bolesławca.
Ponieważ większość zwiedzających pojawia się dopiero po
południu, nie mieliśmy problemów z zaparkowaniem samochodu.
Ruszyliśmy w górę, w stronę rynku,
intuicja podpowiadała, że to włąśnie tam odbywa się impreza.
Jakoż chwilę później oglądaliśmy już pierwsze stoiska. Na
razie wystawiali się zbieracze staroci, bo Giełda Staroci była
jedną z imprez towarzyszących. Czegoż tam nie było... porcelana
obok przedwojennych okuć, płyty winylowe przy kolekcji broni,
archaiczne narzędzia rolnicze obok plastikowych zabawek, z których
ktoś wyrósł. Wśród masy rupieci wszelakich znalazła się
nawet... armata!
Giełdę obeszliśmy raczej pobieżnie,
bo przecież nas, a dokładnie mnie interesowała ceramika
bolesłąwiecka, którą bardzo lubię.
Cały rynek zastawiony był stoiskami z
ceramiką. Znalazły się tu zarówno typowe dla Bolesławca
kobaltowe zdobienia z kilkunastu chyba manufaktur, jak i wszelkiego
rodzaju kamionki, wyroby garncarskie czy ceramika artystyczna. Każdy
zwiedzający znalazł tu coś dla siebie: użyteczne wielkie gary na
ogórki i kapustę, kubki, filiżanki, całe zastawy stołowe,
wazoniki, butelki na nalewki, przyprawniki. Dla wybredniejszych
klientek była biżuteria, bibeloty i wszelakie „durnostojki”.
Z okazji rocznicy ślubu Ślubny
postanowił zrobić mi prezent i mogłam go sobie wybrać. Nie miałam
łatwego zadania, bo wszystkie filiżanki krzyczały do mnie : „weź
mnie!”. Ja jednak była twarda i postawiłam tym razem na
funkcjonalność- wybrałam uroczą cukiernicę z zakładu
ceramicznego w Siekierczynie.
Wojtek, bratanek Ślubnego, którego
zabraliśmy w góry na wakacje tez wybrał drobiazgi dla swoich
kobiet: mamy i siostry. Myślę, że spodobają im się prezenty.
Powoli snuliśmy się w kierunku
stanowisk z jedzeniem. Jednak nim na dobre rozsiedliśmy się przy
stole, postanowiliśmy jeszcze zajrzeć do „Wioski garncarskiej”.
Miejsce przygotowane z myślą o najmłodszych przyciągało nie
tylko adresatów. Dorośli także z uwagą przyglądali się pracy
kilku garncarzy, którzy wspólnie z dziećmi przygotowywali wybrane
przez maluchy naczynia- wazoniki, talerzyki, kubki. Potem takie
naczynku Maluch mógł sobie samodzielnie udekorować farbami i
zabrać do domu. Tuż obok rozstawiony był warsztat tkacki miejsce,
przy którym ja przystanęłam na dłużej, bo praca krosien potrafi
mnie zahipnotyzować. To niesamowite, jak z pojedynczych włókien
tworzy się barwna tkanina!
Dalej kowale wykuwali proste kształty,
a powroźnik skręcał linę. Przy wyjściu (lub wejściu) ustawiło
się stanowisko malowania wzorów bolesławieckich na twarzy. W
efekcie spora część pań i dzieci wychodziła wyglądając jak
filiżanka.
Na obiad każdy wybrał , to na co miał
ochotę golonka, zapiekanki, pajdy ze smalcem...
Zrobiło się popołudnie. Tłum
gęstniał niemiłosiernie, a z północy nadciągała wielka ciemna
chmura. Zrezygnowaliśmy z reszty atrakcji, myśląc tylko o tym, by
przede deszczem znaleźć się w samochodzie. Udało się! Pierwsze
krople spadły , gdy ruszałam z parkingu.
W drodze powrotnej dyskutowaliśmy o
tym, jakie naczynia kupimy na jarmarku za rok, gdzie zatrzymamy się,
by narwać nawłoci, która właśnie spektakularnie zakwitła
oraz... gdzie przebiegała granica między Śląskiem a Łużycami. Z
naszych obserwacji na trasie wynikało, że miejscowości na prawym
brzegu Kwisy mają człon Śląski, a te na lewych Łużycki, co
jednoznacznie wskazywało, ze granicą jest Kwisa. Po powrocie
sprawdziłam w internecie- mieliśmy rację- granica między Śląskiem
a Łużycami biegła wzdłuż Kwisy i Bobru, choć sprawa tego
podziału nie jest wcale taka prosta, jak mogłoby się wydawać. Na
forum historycy.orghistorycy.org trafiłam na niezwykle ciekawą dyskusję na ten
temat.
Tak czy siak Gierczyn leży w
historycznych granicach Śląska, więc ja Ślązaczka znów jestem
u siebie.
Zaciekawiłaś mnie opisem, Ślązaczko, a że widziałem bezlik takich imprez, sztuka to nie lada. Nie jest łatwo zobaczyć w XXI wieku sztukę malowania naczyń lub pracę powroźnika.
OdpowiedzUsuńWyobrażam sobie, jakie tam miałaś używanie :-)
Czy Ślubny wykazał się dzielnością i nie marudził chodząc za Tobą?
Nawłoć kwitnie! Takie zwykłe badyle, a przecież takie ładne.
Wiesz, Krzysiu, byłam mile zaskoczona stoiskami, bo tandeta wyrzucona została na peryferia i można ją było ominąć. Królowała ceramika i starocie. Strefa dzieci faktycznie się organizatorom udała i przyciągnęła mnóstwo dzieciarni zaciekawionej ceramiką. Ślubny był bardzo dzielny. Przekupiłam go możliwością wypicia piwa regionalnego z kija- był to Namysłów, bo ja prowadziłam samochód w drodze powrotnej.
OdpowiedzUsuńO tak! Nawłoć kwitnie niesamowicie i raduje oczy! Także w moich wazonach! No i jeszcze coś z niej przygotowałam, ale to temat na inny wpis.
Ale super impreza! Nigdy o niej nie słyszałam, też kiedyś chętnie odwiedzę. Zdjęcie na filiżance jest boskie! :D
OdpowiedzUsuńTrochę przekombinowane to umieszczenie Gierczyna na Śląsku ale fakt, Ślązaczką zawsze byłaś nawet na Pomorzu.
OdpowiedzUsuńTo w końcu kwestia urodzenia.
Sol, polecam. Podobałoby Wam się!
OdpowiedzUsuńAndrzeju, no jak przekombinowane? Dolny Śląsk to też Śląsk. Warto o tym pamiętać!
Dolny Śląsk z nazwy i owszem ale sama wiedz Ślązok to odmienny stan świadomości i inna kultura ukształtowana przez kilka narodów mieszkających tu razem od pokoleń. To efekt zakończonego sukcesem szukania drogi do polski i pielęgnowania polskości w domach.
OdpowiedzUsuńAndrzeju, pielęgnowanie polskości, czy śląskości? Obawiam się, że wielu Ślązaków nie zgodziłoby się z Twoją definicją. Zwłaszcza teraz, gdy przypomina się, że Śląsk był zawsze śląski a nie polski. Ba! W granicah Polski był stosunkowo krótko! Podobnie jak Pomorze, które polskie nigdy nie było. Oba te regiony były słowiańskie, ale w granicach bardzo róznych państw. A Polska róznie się z nimi obchodziła.
OdpowiedzUsuńZależy kogo słuchasz. Są Śląscy Niemcy ze swoją autonomią i mniejszość niemiecka mająca jak w Raciborzu stałe przedstawicielstwa. Są i kabociorze jak Pani Wieczorek z Rydułtów która ucząc w Liceum polskiego tępiła gwarę a teraz wiedzie prym w mniejszości niemieckiej.
OdpowiedzUsuńMasz zatem racje część Ślązaków by się ze mną nie zgodziła, ale oni nie zgadzają się nawet ze sobą - tylko trochę po czasie.
Zmiany administracyjne to co innego - ich nie zmienimy. Obowiązuje stan obecny.
Ślązacy którzy tego nie zaakceptowali już dawno mieszkają w Niemczech.
Tak to wygląda przez kilkadziesiąt lat moich obserwacji.