Granica między noca a dniem, niebem a ziemią |
Granice... pierwsze skojarzenia?
Granica państwa, granica wytrzymałości, wyznaczyć granice. Już
te pierwsze myśli pokazują, jak różnie można te granicę
postrzegać.
Z dzieciństwa pamiętam, jaką frajdę
sprawiało obchodzenie słupka granicznego w Beskidach. Czułam
dreszczyk emocji, gdy stawiałam stopę na czeskosłowackiej wówczas
ziemi. I chyba tamte doświadczenie sprawiło, że granice i ich
przekraczanie tak mnie fascynuje. Za każdym razem, gdy z Gui
jedziemy do Niemiec czujemy ten dreszczyk przy przejeździe między
słupkami. Ba, chyba za każdym razem mamy zdjęcia a nawet film z
tego momentu. Podobnie czujemy się przejeżdżając przez Czechy,
skracając sobie drogę do Zieleńca lub Radkowa. Kilka lat temu
podróżując na maraton do Zieleńca wpakowałyśmy się w jakieś
czeskie objazdy. To wtedy, jadąc wąską drogą w górach,
recytowałyśmy „Piosnkę” Norwida.
A jaką ekscytację przeżywałyśmy
płynąc na Bornholm!
Skoro przekraczanie granic sprawia nam
tyle radości, dlaczego nie odwiedziłyśmy dotychczas żadnego
trójstyku? Wiele razy planowałyśmy wybrać się na ten najbliższy
polsko-czesko-niemiecki, ale nigdy nam się nie udało.
Planując wyjazd do Czech z Wojtkiem,
postanowiłam włączyć tróstyk do naszej wycieczki. Była to
typowa objazdówka przez „worek turoszowski” z przejazdem do
Frydlantu.
Po obejrzeniu „wielkie dziury”
czyli kopalni węgla brunatnego zajechaliśmy do Porajowa. Przy samej
granicy biegnie Aleja Trzech Państw, łącząca Niemcy z Czechami
przez polską ziemię.
Na parkingu przy Biedronce zostawiliśmy
samochód i wygodną drogą spacerową poszliśmy do miejsca, gdzie
łączy się granica trzech państw. Dotarliśmy nad Nysę Łużycką
i... przeżyłam rozczarowanie. Kilka lat temu oglądałam
wizualizację planowanych inwestycji w tym miejscu. Spodziewałam się
zatem mostku na Nysie łączącego trzy państwa, bo tak to miało w
planach wyglądać. Co zobaczyłam?
Cztery maszty z flagami trzech państw
oraz Unii Europejskiej pośrodku. Kilka ławeczek i krąg ogniskowy.
Mosteczek nad wąskim kanałem będącym granicą polsko-czeską. Po
czeskiej stronie obelisk z trzech granitowych płyt. Po polskiej
(tak, tak zgadliście) krzyż z napisami w trzech językach. Po
niemieckiej... no właśnie nic, wzdłuż Nysy Łużyckiej biegnie
ścieżka rowerowa. Kiedyś nieopodal był most, ale ze względu na
fatalny stan techniczny został rozebrany. Pozostały tylko słupki
graniczne po dwóch brzegach rzeki i przeorany ślad po ścieżce
dojazdowej.
Ech... chciałam poczuć magię
miejsca, spacerować pomiędzy trzema państwami po mostku a tu takie
rozczarowanie! Gdybym przyjechała rowerem, pewnie zrobiłabym kółko
do granicy polsko-niemieckiej Porajów- Zittau i niemiecko -czeskiej
Zittau- Hradek.
A tak pozostało spoglądanie na
niemiecki brzeg Nysy.
Mam nadzieję, że władze
nadgranicznych miejscowości zdecydują się na realizację projektu
i jeszcze odwiedzę mostek trzech państw.
Trójstyk Zittau- Porajów-Hradek albo
jak kto woli: Żytawa- Porajów- Gródek. Ten drugi zestaw nazw
pokazuje jak bardzo granice państw są sztuczne. Owszem ludzie mówią
w tych trzech miejscowościach różnymi językami, bo przez lata
oddzieleni byli posterunkami straży granicznej, ale przecież do
1945 roku mówiono tu jednym językiem! Dopiero powojenny podział
państw podzielił i sąsiadów. Teraz, po otwarciu granic powoli się
to zmienia. Sąsiedzi przyjeżdżają do siebie na zakupy, spotykają
się , mieszkają w jednym kraju a pracują w drugim. Porozumiewają
się zaskakująca mieszanką językową miałam okazję przysłuchiwać
się takiej polsko-czeskiej rozmowie. Mimo, ze teoretycznie każdy
mówił swoim językiem, świetnie się dogadywali.
Podsumowaniem naszej wycieczki był
Frydlant, gdzie zdecydowaliśmy się na obiad. Skorzystaliśmy z
oferty baru szybkiej obsługi o symbolicznej nazwie Free Land.
Patrząc na obsługę oraz menu, ta nazwa jest w pełni uzasadniona.
Oto w przygranicznym czeskim miasteczku turecki kebab przygotowują i
sprzedają … Wietnamczycy.
Co można tu zjeść? Ryż i makaron na
kilka sposobów, tajskie carry, czeski smażony ser, zupę pekińską,
kebab, frytki. Do picia piwo i kultowa czeska kofola. Smacznie i
niedrogo.
I tak oto przez knajpę doszliśmy do
sedna: możliwość przekraczania granic to wolność.
Wolny jest ten, kto potrafi przekroczyć
granice. Nie tylko między państwami, ale także własne
ograniczenia. Ale to już zupełnie inny temat.
Dobrze ujęte. Chociaż czasami brak granic jest niekorzystne. Człowiek niestety jest taką istotą, że musi mieć czasami postawione pewne granice. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAnno, kilka lat temu byłem na granicy ukraińsko-słowacko-polskiej. Jest w lesie, nic tam nie ma poza trójbocznym słupem granicznym i paroma ścieżkami. Siedząc na pniaku i rozglądając się, odczuwałem sztuczność wszelkich granic terytorialnych. Taki sam las, takie same ścieżki, ta sama ziemia, ale mogąc iść na dwie strony, na trzecią, ukraińską, iść nie mogłem. Głupie to i nienaturalne. Wybierałem się też na drugi styk trzech granic, ale teraz może zaczekam na mostek.
OdpowiedzUsuńPomieszanie narodowości znam z UK. Pamiętam, że chleb kupowałem w sklepie z polską żywnością prowadzonym przez Araba :-)
Przynajmniej na niebie nie ma widocznych granic. Obecnie ograniczenia są najbardziej w nas samych. Z przyzwyczajenia, lęku, obawy zmiany tkwimy w tych samych miejscach, okolicznościach.
OdpowiedzUsuńNiewiele osób jest otwartych na zmiany i przyjmuje je jako naturalne i konieczne.
Jednak jak pokazały ostatnie dni i miesiące nie wszyscy ludzie powinni swobodnie podróżować bo mogą stanowić śmiertelne zagrożenie dla innych.
Wtedy okazuje się że granice są potrzebne.
Przed laty chodząc po Bieszczadach z bratem i kolega zalegliśmy przy pięknej pogodzie na Haliczu. Widok piękny, szeroki. W dole jechał sobie jakiś pociąg, w oddali widać było miejscowości. Tak sobie patrząc rozmawialiśmy właśnie o bezsensie granic... Tam, z góry, nie widać było żadnych podziałów...
OdpowiedzUsuńZ Waszych komentarzy wynika, że nie tylko dla mnie podziały terytorialne są bezsensowne i sztuczne, a granice sa ograniczeniami.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że potrzebujemy granic w znaczeniu granic moralnych czy rozsądku. Tych przekraczać nie należy.