Co zatem robię?
Wstaję kilka minut po 6.00. Wypijam ulubioną kawę z ekspresu i robię prasówkę. Ogarniam trochę dom i ok. 8.00 jestem gotowa do działania. W zależności od pogody albo przetwarzam to, co przywiozłam poprzedniego dnia, albo jadę na działkę toczyć nierówną walkę z chwastami i ... ogórecznikeim, które to ziele skutecznie opanowało grządki pod moja nieobecność. W ferworze walki nie zauważam, że staję się posiłkiem dla niezliczonej rzeszy owadów i dopiero wieczorem liczę bąble po ukąszeniach, zadrapania i efekty spotkania z liśćmi pomidorów. Dobrze, że mam swój ocet ziołowy do przecierania swędzących miejsc!

Część czerwonej porzeczki zamieniła się w mus owocowy i wylądowała w butelkach, a resztki po przetarciu owoców włożyłam do słoja z wodą i drożdżami. Będzie cudny różowy ocet.
Pod wpływem Inkwizycji postanowiłam trochę poeksperymentować i przygotowałam 4 słoki ogórków w ... occie z kwiatów dzikiego bzu. A octu mam 4 litry zupełnie przez przypadek. Wiosną nastawiłam najpierw lemoniadę w Domku pod Orzechem i wydawało się, że nic z niej nie będzie, bo nie chciała pracować,a okazało się, że wyszła rewelacyjna. W Trzebiatowie też nastawiłam, jednak nie mogłam jej przypilnować, do tego zrobiło się chłodno. Po powrocie więc zamiast lemoniady miałam 4 litry octu. Teraz będę go używać do eksperymentalnych przetworów. Do przygotowania potrawy wykorzystałam przepis na ogórki z curry, tylko zamiast roztworu octu spirytusowego użyłam właśnie bzowego. Przyznam, że ogórki wyszły przepyszne!
Innym eksperymentem jest kiszona kalarepa. Tu jednak nie pytajcie o przepis, bo go nie ma. Po prostu Ślubny pokroił kalarepę a ja włożyłam ją do słoików. Do każdego słoiczka dodałam coś innego: czerwoną porzeczkę, kwiaty i liście ogórecznika, kwitnące gałązki oregano. Wszystko zalałam słoną wodą. Teraz czekam aż się kalarepka ukisi. W najbliższych dniach zakonserwuję fasolkę, zbiorę suchy groszek, kolejne ogórki, cukinię i kabaczki no i przede wszystkim te dziesiątki kilogramów pomidorów na przeciery.
Gdy nie wyrywam chwastów, nie zbieram plonów i nie gotuję to... wcale nie jeżdżę na rowerze! No... rower musi poczekać na inny czas. Bo w czasie wolnym od przetwórstwa zajmuję się wyszywaniem. Jedno zlecenie dostałam jeszcze w czasie pobytu w Gierczynie i zaraz po powrocie do Trzebiatowa zajęłam się wyszywaniem chusty. Teraz zaś ozdabiam słowiańską koszulę znajomego.
Jeśli tylko wszystko pójdzie po mojej myśli, to w tym miesiącu zaczniemy realizację całkiem sporego zamówienia, ale o nim napisze, gdy wszystko zostanie dopięte i dogadane.
Mimo nawału pracy staram się nei zaniedbywac najbliższych odwiedzam teściów, spotykam się z przyjaciółkami.
A jutro czeka mnie miłe blogowe spotkanie :)
Teraz jednak wracam do wyszywania!
Witaj
OdpowiedzUsuńZapracowana jesteś jakby nie było wakacji. Za to zimą będzie przy czym wspominać gorące lato. Jak się rozwija temat kóz, jakoś nic nie piszesz o dojeniu?
Andrzeju, wakacje to dla mnie zawsze czas zapracowany. A z kozami spokojnie, na razie budujemy koziarnię.
OdpowiedzUsuńInteresujące te Twoje eksperymenty.
OdpowiedzUsuń