-Aha!-domyśliłam się, że chodzi o dwie młode kozy przywiezione dopołudnia i zamknięte teraz w komórce udostęnionej u sąsiada. Kozie salony na razie jeszcze niegotowe, póki co pysznią się nowiutką, równą posadzką.
Kózki oswajają się z nowym miejscem. Na początku strasznie płakały, tęskniąc za stadem. Powoli przyzwyczajają się do nowego i zaczynają psocić i pokazywać swoje charakterki.
Biało-czarna Jenefer jest przytulna i rezolutna. Na spacer na smyczy idzie niczym piesek. Ale to ona jako pierwsza sforsowała elektrycznego poastucha i wybrała się na spacer po okolicy. Gdyby nie płacz bardziej lękliwej Pawetty pewnie nie zauważylibyśmy ucieczki. Pawetta, choc lękliwa, jest też bardzo uparta. Na spcer mamy iśc tam, gdzie ona chce, a nie tam, gdzie ja zaplanowałam. Przekonanie jej do mojej wersji zajmuje trochę czasu. Chętniej jednak sięga po smakołyki, jest większa i szybsza, dlatego dzielenie łakociami musi być brdzo sprawiedliwe.
Ze względu na poranną ucieczkę Jenefer, obie w końcu zostay przypięte do łańcuszków i... teraz już zupełnie spokojnie gryzą sobie trawę.
Wyprowadzając je, obserwuję, co skubią, jakie rośłiny najbardziej im smakują. Wiem, że mając wybór najpierw sięgają po gałązki malin. Preferują też smaki wyraziste, wręcz pikantne- sięgają po liscie wrotycza i krwawnika. Nie gardzą zielem dziurawca. Ku mojemu zaskoczeniu smakują im też gałązki brzozy (a ponoć nie przepadały)
Zabawna jest reakcja naszych zwierząt domowych Frida zaskoczona przyczaiła się w trawie, z daleka obserwując nowych domowników, natomaist Koki musiał obszczekać i pokazać, że to on rządzi w domu.
Kozy płosza się jeszcze na ich widok, ale sądzę, że lada dzień przyzwyczają się do siebie. Tak,jak stało się to z KOkim i Fridą, którzy obesnie są śwetnymi kumplami jedzącymi z jednej miski, jednocześnie żebrzącymi o przysmaki czy domagajacymi się pieszczot. Oczywiście wygrywa Frida, jako najmniejsza wciska się na kolana, a nawet towarzyszy mi w czasie pisania.
Edit: Już po napisaniu posta na spacer wybrała się Pawetta, zrywając obróżkę. Od razu zamówiłam w moim ulubionym sklepie internetowym dwie nowe, solidne, skórzane obroże. Teraz może przestaną samodzielnie wybierać się na spacery?
Zaskakujące imiona wybrałaś dla swoich córek, Anno :-)
OdpowiedzUsuńA jak z dojeniem? Nie, one chyba są za młode, prawda?
Gusta „kulinarne” faktycznie mają dziwne. A słyszałem (czy to prawda?), że kozom i suszona pościel może posmakować. Aniu, Ty uważaj, proszę.
Imiona nieprzypadkowe, Krzysiu, Jenefer została tak nazwana przez moją koleżankę, ich pierwotną właścicielkę. Tej drugiej nie nazwała, wypadało dać jej także imię "z Sapkowskiego", bo przecież Baśka Jenefer i Baśka brzmiałoby dziwnie ;)
OdpowiedzUsuńTak to sa jeszcze kozie dzieci, no może nastolatki, na dojenie przyjdzie czas w przyszłym roku. Jadłospis mają ciekawy, fakt. Sznurówek już też próbowały ;)
Aniu, skoro kozy i koziarnia, to Ty już zakotwiczyłaś na stałe na Pogórzu:-)
OdpowiedzUsuńKiedy uczyłam się doić kozy, przy okazji jedna z nich odgryzła mi w sekundzie sznurek z plastikowym zakończeniem, no i schrupała, trochę bałam się, że jej zaszkodzi:-)
Prawdziwa Góralka z Ciebie. teraz kozy może z czasem owce. Ciekawie to zaczyna wyglądać. Ale czemu nie, możesz jeszcze dłużej paść kozy niż uczyłaś w szkole.
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej nie pyskują.
Oczywiście, że będą pyskować ;) A myślałam, że dzisiaj już bez ucieczek... a gdzieżby im było lepiej? :) Sznurówki wszystkie kozy lubią, owieczki też :)
OdpowiedzUsuńAniu, jeżeli Twoje dzieci będą niegrzeczne, to Ty możesz je postawić do kąta albo "zostawić w kozie" Ot, co...
OdpowiedzUsuńŚlicznoty te nowe córki. Pozdrawiam Was kochani.
OdpowiedzUsuńMario, spełniamy nasze marzenie z młodości. Tu czas płynie zupełnie innym rytmem i tego nam trzeba było.
OdpowiedzUsuńAndrzeju, na owce też przyjdzie czas. W życiu warto robić różne rzeczy. Nie tylko uczyć w szkole.
Janku, no właśnie. Zostwię je w kozie ;)
Marylko, pewnie, że Ślicznoty! I stasznie łase na pieszczoty! Jak znów będziecie w okolicy to koniecnzie przyjedźcie na kawę!
No przecież Sapkowski! Imiona wydawały mi się znajome i jakoś powiązane ze sobą. Imiona miłości wiedźmina i księżniczki… nie pamiętam skąd, zdaje się, że była matką tej niesamowitej Ciri. Czy tak?
OdpowiedzUsuńŻe zjadły sznurówki, to zrozumiałe: po prostu pomyliły je z długim makaronem!
A to ci nowa frajda z kozami. Ja to jednak mieszczuch od zarania, ale miło patrzeć na te wszystkie stworzonka takie radosne jak mają wspaniałych gospodarzy. Kocię sprawdza, czy aby o wszystkim napisałaś. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTak, Krzysiu, Pavetta to matka Ciri, córka Calanthe księżniczka cintryjska.
OdpowiedzUsuńAleksandro, najciekawsze jest to, że ja też jestem mieszczuchem z urodzenia (18 lat mieszkałam w śląśkim, górniczym mieście, ale w domu z ogrodem i sadem, potem miasta uniwersyteckie i 25 lat w niewielkim Trzebiatowie na blokach), ale zawsze ciagnęło mnie na wieś.Zwierzaki są cudowne!
Świetne kozule też chcę takie w przyszłości :)
OdpowiedzUsuńDorota, kozy sa spełnieniem moich marzeń. I są cudne!
OdpowiedzUsuń