-Puk, puk, puk- woła Gui, wykonując
ruch stukania do nieistniejących drzwi. Stoi u szczytu omszałych
schodków na jednej z wielu fersztlowych ruin. Kończymy wycieczkę
po zboczach Stożka. Jest mglisto, zaczyna siąpić, ale nas nie
opuszczają dobre humory. Dlaczego? Bo w nogach mamy kilka
kilometrów, a głowy pełne wrażeń.
Przy okazji oczywiście obejrzeliśmy starą sztolnię, choć ze względu na ilość wody, nie udało nam się podejść do okratowanego wejścia. Wojtek uczył się rozpoznawania drzew po zeschłych liściach, budowie korony, czy korze.
Na kolejną wycieczkę już go nie
trzeba było namawiać, zwłaszcza, że tym razem towarzyszyła nam
Gui, która po obronie pracy inżynierskiej (tak, tak, Gui jest już
inżynierem budownictwa) postanowiła odpocząć w Domku pod
Orzechem. Tym razem nie poszliśmy na polanę szczytową, tylko od
razu zagłębiliśmy się w gęsty mieszany las na północnym
zboczu. Pretekstem było oczywiście poszukiwanie rogów, bo po owym
pierwszym znalezisku wyobraźnia Wojtka zaczęła intensywnie
pracować. Szedł rozglądając się dookoła.
Wycieczkę
wykorzystaliśmy do obserwacji mieszkańców lasu. Wojtek już na
samym początku dostrzegł stado saren, biegnących przez las.
Widzieliśmy liczne bobki saren i jeleni. Pod korzeniami drzew
wypatrywaliśmy jam lisów i drobnych gryzoni, a w koronach drzew-
ptasich gniazd. Sprawdziliśmy budowę mchu płonnika, próbowaliśmy
„odczytać” zapis kornikowych ścieżek w korze suchych drzew.
Gui opowiedziała o spoistości gruntu przy okazji podziwiania
ogromnego korzenia wyrwanego z ziemi przez ostatnią wichurę. W
płynącym dnem naszej doliny bezimiennym potoku znaleźliśmy młode,
niezwykle aromatyczne pędy rukwi wodnej, a w zboczu ślady po
kanale odwadniającym sztolni.
Wracaliśmy dawną aleją biegnącą
zboczem Stożka. Teraz stoi tu tylko jeden dom, którego właścicielkę
odwiedziliśmy po drodze. Potem, przedzierając się przez krzaki,
liczyliśmy dawne domostwa, po których pozostały ledwo widoczne
ruiny. Po jednym gospodarstwie pozostały właśnie schodki
prowadzące do nieistniejącej sieni i dalej do równie
nieistniejących izb. Gdy Gui pukała w niewidziane drzwi przez
mgnienie oka zdawało mi się, że słyszę skrzypienie starych
drewnianych wrót, pomalowanych brązową farbą olejną.
Idąc ową aleją, można było
uwierzyć w dawną świetność Fersztla.
A wieczorem usiedliśmy przy ognisku,
piekąc kiełbaski.
Ja bym poszła na taki spacer i bez specjalnego namawiania!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)
A wiesz, Aniu, kiedyś też napisałam o poszukiwaczach rogów jelenich, i zostałam napomniana przez jednego z czytelników bloga, że to poroże, bo rogi maja krowy:-)
OdpowiedzUsuńPrzecież wiadomo, że potocznie mówi się, że szuka się rogów, a te niuanse w nazwie to wymysł przyrodników:-)
Też nas ciągnie w teren, czyżby wiosnę czuło się w powietrzu?
Pozdrawiam serdecznie.
Nie sądziłem, że tak blisko Was są stare sztolnie - ale jednak ten szlak po coś został wytyczony :) Stożek chyba jest mniej uczęszczany niż sam Kufel, prawda?
OdpowiedzUsuńAgnieszko, nastolatki to jednak inny gatunek człowieka. Mario, mnie też ktoś kiedyś już zwracał uwagę, że to poroże 😉 U nas czuje się wiosnę. Kotki na wierzbie zakwitły i leszczyna.
OdpowiedzUsuńPawle, sztolnie są bardzo blisko, tylko trzeba wiedzieć gdzie, bo nie wszystko znalazło się na szlaku. Przyjedź, połazimy.
Lubię takie włóczenie się. Niby bez celu i trasy, ale przecież wiadomo, że nie tylko o ruch chodzi, ale i o te liczne a tak ważne drobnostki: tu roślinka, tam drzewo, korzeń, strumień, czasem mało widoczny ślad dawnego życia i pracy.
OdpowiedzUsuńTej niedzieli byłem nieco na południe, kilka kilometrów od was.
W górach nigdy nie byłam ale spacery uwielbiam
OdpowiedzUsuńA takie rodzinne wyprawy to dopiero frajda
Tak, Krzysiu. Włócząc się bez celu można zobaczyć więcej, bo nie skupiamy się na głównej idei, bo jej nie ma. Można iść i patrzeć, a wtedy widzi się więcej. Dużo więcej. Lubię takie odkrywanie miejsc, które przecież doskonale znam.
OdpowiedzUsuńNieperfekcyjna, góry są piękne, choć nawet te małe wymagają od człowieka pokory. Tak rodzinne spacery są czymś pięknym.
Mój znajomy kiedyś ze znalezionego poroża zrobił wieszak na ubrania. Może i Wojtek trafi kiedyś na coś tak dużego,by postąpić podobnie(w jego przypadku może to być wieszak na inne trofea). Pozdrawiam wędrowniczki i wędrowca. Pani magister budownictwa szczególne gratulacje.
OdpowiedzUsuńIwono, z poroża znalezionego rok temu własnie wieszaki zamierzamy zrobić. A na kolejny spacer wybieramy się już jutro.
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis, bardzo mi się podoba, super takie przechadzki :)
OdpowiedzUsuń