wtorek, 20 marca 2018

O moich octach ziołowych

Choć tego na razie nie widać, wiosna zbliża się wielkimi krokami,w mojej niebieskiej kuchni dziś pierwszy raz zabłysły promienie słońca!  Lada moment stopnieje nawiany w ciągu ostatnich dni śnieg i pojawią się pierwsze zioła. Dla mnie będzie to pracowity czas, bo trzeba będzie uzupełnić zapasy nadszarpnięte przez przedłużającą się zimę. Wśród wielu przetworów z ziół, które goszczą w mojej kuchni są i własnoręcznie wykonane octy i o nich dzisiaj opowiem.

Moja przygoda z octami zaczęła się od bardzo popularnego octu jabłkowego, którego dobroczynnych właściwości nie trzeba chyba przedstawiać. Na bazie tego specyfiku tworzone są octy ziołowe. Wystarczy do litra octu jabłkowego włożyć kilka gałązek ulubionych ziół, np. kurdybanka, lubczyku czy lebiodki, by po kilku tygodniach cieszyć się niezrównanym aromatem domowych smakołyków.
Czy przygotowanie domowego octu jest trudne? Zacznijmy od octu jabłkowego, bo jabłka znajdą się prawie w każdej kuchni. Potrzebujemy: litrowy słoik, 3 szklanki przegotowanej letniej wody,łyżeczkę cukru, odrobinę drożdży i obierki z 4-5 jabłek (nie trzeba od razu obierać wszystkich jabłek, można obierki dokładać przez kilka dni). Wodę wlewamy do słoika, mieszamy z drożdżami i cukrem,wkładamy obierki z jabłek. Mieszamy. Na słoik nakładamy gazę,zawiązujemy albo nakładamy gumkę recepturkę. Słoik wkładamy w ciemne, ciepłe miejsce. Mieszamy dwa razy dziennie przez kilka dni. Gdy nasza mieszanina zaczyna pachnieć winem i jest kwaśna, odcedzamy i przelewamy do słoika. Pozostawiamy do wyklarowania (jeśli jabłka są ze sprawdzonego źródła, ocet będzie pachnący i klarowny, jabłka z marketu będą wymagały dłuższego klarowania)  Oprócz tego popularnego octu robię także mikstury ziołowe. Odpowiem o ich przygotowaniu  na przykładzie mojego ulubionego octu bazowego, z którego produkcji jestem bardzo dumna, czyli octu krwawnikowego.

Naturalne i zdrowe produkty StraganuZdrowia

Do jego przygotowania potrzebujemy: pięciolitrową butelkę po wodzie lub winie, gazę i kawałek sznurka, 3,5 l letniej wody źródlanej lub przegotowanej kranówki, 1 l kwiatów krwawnika, kilka łyżek cukru (ten ocet nie wymaga dodawania drożdży!) . Do butelki wkładamy kwiaty, wsypujemy cukier, wlewamy wodę. wlot butelki obwiązujemy gazą. Wstrząsamy butelką. Odstawiamy ją w ciemne, ciepłe miejsce. Musi być ono łatwo dostępne, gdyż przez następne dwa tygodnie będziemy naszą miksturę codziennie mieszać. Gdy stwierdzimy, że  ocet jest kwaśny, odlewamy go do mniejszych butelek lub słoików, korkujemy i odstawiamy do wyklarowania. Na koniec możemy przelać go do słoiczków lub buteleczek o pojemności 100-250 ml, dokładnie zakręcić i korzystać w zimie.
Trudne? Chyba raczej nie. Najwyżej czasochłonne.
Ocet krwawnikowy jest bezbarwny o przyjemnym gorzkawym zapachu ziół. Nadaje się do zakwaszania zup i surówek.
Moim ulubionym octem wykonanym w podobny sposób jest ocet różany, któremu poświęciłam osobny wpis.
Tak samo przygotowujemy jeszcze ocet z kurdybanka czy kwiatów czarnego bzu. W przypadku tych mikstur trzeba jednak dodać do wody i cukru szczyptę drożdży.
Ocet owocowy możemy przygotować praktycznie z każdych owoców, a raczej odpadów owocowych, bo w ten sposób wykorzystamy najlepiej dary natury. A dokładniej? Wyobraźcie sobie pełen sokownik jeżyn. Sok odkapie, a w pojemniku zostają pestki. Wyrzucić? Nie! To właśnie z tego odpadu po dodaniu odrobiny cukru, drożdży i wody powstanie aromatyczny, ciemny ocet jeżynowy (doskonały jako dodatek do deserów lub zakwaszania czerwonej kapusty).
Nie wszystkie octy domowe powstają w ten sposób. Aby cieszyć się octem o leśnym aromacie, potrzebujemy:
1/2 litra octu bazowego (jabłkowego lub krwawnikowego), 4 zielone świerkowe szyszki, kilka suszonych owoców jałowca. Składniki mieszamy w litrowym słoiku, nakładamy gazę, odstawiamy w ciemne miejsce. Przez pierwsze kilka dni mieszamy i sprawdzamy, czy nic złego się nie dzieje. Po miesiącu zakręcamy i odstawiamy do piwniczki. Pachnie obłędnie lasem a potrawom nadaje balsamicznego aromatu.
Jeśli Was zaciekawiłam, zapraszam do pozostałych postów o octach oraz przepisów z ich wykorzystaniem.
Ocet z czerwonej porzeczki i kwiatów czarnego bzu
Ocet różany
Buraczki w occie jabłkowym
Leśna pieczeń z dzika
P.S. W swojej piwniczce mam jeszcze trochę zapasów z ubiegłych lat. Jeśli ktoś ma chęć spróbować któregoś z moich specyfików, zapraszam do kontaktu.

16 komentarzy:

  1. Wow, świetna sprawa! Chyba też zacznę takie robić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie wiedziałam, że to tak się w sumie prosto robi... muszę spróbować:)
    pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aniu, dziękuję. Dziękuję w imieniu mojej koleżanki za wyczerpujące opisy. Na ich podstawie można komponować swoje smaki octowe. Ten z szyszkami pamiętam. Aromat żywicy jest delikatny, ale wyraźny i pasujący do potrawy. Skoro potrzebne są zielone szyszki, to już niedługo przyjdzie pora na pierwsze zbiory.
    Twoja zimowa sałatka warzywna robiona na ziołowym occie jest super – właśnie dzięki oryginalnemu smakowi.
    Tylko co zrobić, gdy ocet skwaśnieje od długiego stania?… :-)
    A tak na poważnie zapytam, jaka jest trwałość takich octów i po czym poznać, że są już nie do użycia?

    OdpowiedzUsuń
  4. Pichceniomaniai Agnieszko,samabyłam zaskoczona,gdy udałomi siępierwszy ocet wyklarować. Myślałam, że to jakaś filozofia, a to takie proste.
    Krzysiu,proszębardzo ;) Octy wytrzymują kilka lat,jeśli będą przechowywane w chłodnej piwniczce. Czasem na górze pojawia się biały nalot,to matka octowa i niąnie należy się przejmować. Gorzej gdy ocet zacznie pleśnieć. To znak, że się psuje.

    OdpowiedzUsuń
  5. Anko, tu Latorosłka :)
    Piszesz "odrobina drożdży", "szczypta drożdży". W kuchni sobie radzę, robię różne rzeczy "na wyczucie", ale gdy spotykam się z czymś pierwszy raz, moja natura domaga się konkretów. Ile to odrobina? Raczej łyżeczka? Raczej pół? Bo gdy dam drożdży za dużo, wyrób będzie walić (jak mówi młodzież :) ) drożdżami jak zacier :)
    Ciekawią mnie bardzo te octy. I kuszą. W ogrodzie rośnie stara złota reneta. Średnio co dwa lata mamy klęskę urodzaju, myślę, że o jej owocach można powiedzieć, że są ze sprawdzonego źródła :)
    Czekam już na wiosnę i lato. Na te bzy i krwawniki. Oby tegoroczne lato było bogatsze w owoce, niż to ostatnie.

    Latorosłka

    OdpowiedzUsuń
  6. Latorosłko, szczypta drożdży to tyle co,hm... pół paznokcia, ćwierć łyżeczki;) W przypadku starej złotej renety ze swojego ogrodu możesz z drożdży zrezygnować. Wystarczy,że owoce umyjesz a nie wyszorujesz;) Powodzenia!
    Też marzy mi się owocowe lato.Jest łatwiejsze. W ubiegłym roku musiałam nieźle się nagimnastykować, by mieć zapełnioną spiżarnię: zamiast soków i cydrów owocowych- lemoniady z kwiatów i syropy ziołowe.Zamiast dżemów jabłkowych,dżemy z dyni i marchewki. Zamiast wina jabłkowego czy śliwkowego- wino z owoców dzikiej róży i kaliny. Z drugiej strony,taki nieurodzaj wymusza tworzenie czegoś nowego, prowadzi do kreatywności.

    OdpowiedzUsuń
  7. Robię, używam, doceniam:-)
    Oprócz tego z resztek jabłek wygotowuję pektynę do dżemików, zamiast tych chemicznych dodatków, sprawdza się o wiele lepiej, przetwory nie podchodzą wodą i są bardziej zwięzłe, no i naturalne:-) serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję za doprecyzowanie. Szczypta to faktycznie... szczypta :) Zapiszę sobie, jak zrobić te octy i popróbuję, kto wie, może się uda. Kiedyś, straszne lata temu, w którymś numerze czasopisma "Jestem" (pamięta jeszcze ktoś takie??) czytałam o occie zrobionym ze skórek jabłek i tam też pisali, że wystarczy woda i te skórki... Długi czas potem wyrzucałam sobie, że nie zapisałam, ale byłam wtedy nastoletnią panną, o przepisach jeszcze nie myślałam :)
    Dzięki, Anno, serdeczności

    Latorosłka

    OdpowiedzUsuń
  9. Mario, pektyny nie próbowałam wygotowywać, a chemii staram sięnie dodawać, po prostu odparowuję godzinami na kaflowym piecu.
    Latorosłko,cieszę się, że zaspokoiłam Twój głód wiedzy. Czasopismo"jestem"pamiętam ze szkolnej biblioteki.Można w nimbyło sporo ciekawych rzeczy wyczytać! Kto kiedyś myślał o ooctach owocowych. Ocet,to ocet.Tego produktu na naszych półkach nie brakowało, to i nie było potrzeby szukania zamienników. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Przypomniałyście stare czasy (ale dobre tylko dlatego, że nasze), gdy w sklepach królował ocet, niczym nie zagrożony. Pamiętam, jak się rozpychał na półkach, pewny siebie, bo nie wiedział, że nijak mu do octów Aniu Kruczkowskiej. Gdyby tamten ocet mógł posmakować Twojego octy z szyszkami, na pewno z zazdrości pękłaby mu butelka.

    OdpowiedzUsuń
  11. Krzysztofie, gdyby takiemu rasowemu, dziesięcioprocentowemu octowi spirytusowemu pękła butelka, ależ by śmierdziało!!
    Pomyślałeś o tym? ;)

    Latorosłka

    OdpowiedzUsuń
  12. Latorosłko, to samo pomyślałam. Smród byłby okropny! Krzysiu, dziwne to były czasy... oj dziwne. Ale to dzięki doświadczeniom tamtego czasu potrafimy być silni! Dobrobyt rozleniwia.

    OdpowiedzUsuń
  13. Witaj, Aniu.
    No i przyszło lato, ciut wcześniej jakby i wynagradza zeszłoroczną mizerną wiosnę i porę owoców. Owoców jest mnóstwo! Dziś skończyłam dreptanie koło czereśni, przez trzy dni moczyły się w cukrze, dziś powędrowały do słoików. Wyglądają jak małe, zamknięte w słoiku słoneczka, bo czereśnie były z gatunku tych żółtych.
    Ale o czym to ja chciałam? Dwa pytania o octy, jakżeby inaczej.
    Po pierwsze: jakie drożdże? Bo na różnych blogach widziałam, że winny być winne :)
    Po drugie: skoro piszesz, że swoje jabłka nie muszą być umyte i wtedy nie trzeba drożdży, a do produkcji octu krwawnikowego też drożdży nie dawać, to w takim razie - czy zebrany krwawnik płukać?? Logicznie rzecz biorąc - nie.
    A, jeszcze jedno. Kwiaty krwawnika zbierać i moczyć z całymi baldachami (czyli razem z łodyżkami), czy pojedyncze, małe, białe?
    No tak, im dłużej człowiek myśli, tym więcej ma pytań...

    Pozdrawiam serdecznie

    Latorosłka

    PS. Przegapiłam kwitnienie czarnego bzu. I co teraz???

    OdpowiedzUsuń
  14. Latorosłko, może w zacienionych miejscach jeszcze kwitnie? W moich górach jest! Dobrze wydedukowałaś, by nie płukać krwawnika (w sumie to płuczę tylko zioła rosnące przy ziemi, ubłocone, reszta lepsza nie płukana tylko odstana, by robaki wyszły, bo w kwiatach pyłek cenny zostaje). Wrzucamy całe baldachy z kawałkiem łodyżki. Mój już stoi. Drożdże dodaję zwykle, piekarnicze. Ja nawet cydr na takich robiłam! Dodaje się maleńko, więc to bez różnicy. Od kilku dni stoi też słoik z żywokostem do smarowania bolących miejsc, a w buteleczkach pyszni się fioletowy niczym denaturat ocet z fiołka trójbarwnego.


    OdpowiedzUsuń
  15. Ach, no imiałam napisać, że moje czereśnie jeszcze zielone!

    OdpowiedzUsuń
  16. Aniu, wczoraj, gdy wracałam z pracy zaglądałam w zacienione miejsca, gdzie rośnie czarny bez, ale nie uchował się ani jeden kwiatuszek. Trudno, w przyszłym roku nie przegapię. Podejdę zatem do octu krwawnikowego - u Ciebie już kwitnie?? - i do jabłkowego, jak moje renety dojrzeją. A dojrzeją w... październiku :)
    Do jabłek hipermarketowych nie mam jakoś zaufania.
    Nie martw się zielonymi czereśniami. Żółte to wczesna odmiana, bardzo je lubię, bo maja cieniutką, delikatną skórkę i są bardzo soczyste. Są zupełnie inne, niż te czerwone, mniej mięsiste. Poza tym, skoro Twoje są jeszcze zielone, to dłużej je będziesz miała! Ja o swoich już dawno zapomnę a Ty się będziesz gimnastykowała ze swoimi :)

    Latorosłka

    OdpowiedzUsuń