Ostatnie dni obfitowały w wiele przyjemnych wydarzeń. Trzeba przyznać, że na nudę nie miałam czasu. W czwartek, dzięki uprzejmości sąsiadki Ewy, wybrałam się do Chromca na warsztaty z produkcji kosmetyków naturalnych. Przez dwie godziny słuchałyśmy i podpatrywałyśmy, jak zrobić domowe ziołowe mydło lub mazidło. Na koniec samodzielnie przygotowywałyśmy maść rozgrzewająco-przeciwbólową oraz pachnącą maść "niewiadomodoczego"- ja założyłam, że będzie do rąk, bo pachnie miętą i różą. Zajęcia odbywały się w świetlicy w Chromcu, która może się pochwalić dosyć ciekawą działalnością.
Dzięki wyjazdowi do Chromca mogłam poznać sporo ciekawych kobiet zamieszkujących pobliskie miejscowości i kolejny raz przekonać się, że w izerskich wioskach mieszkają nietuzinkowi ludzie. Same warsztaty choć chwilami trochę rozwlekłe i rozmywające się przyniosły mi konkretną wiedzę, którą zamierzam niedługo wykorzystać.
W piątek do południa odwiedziłam Inkwizycję, potem ukleiłam 80 pierogów z pokrzywą oraz ruskich, a popołudniu zjawili się nasi goście, skutecznie zapełniając nasz czas radosnymi rozmowami i ogniskiem.
Sobota miała dwa, a nawet trzy punkty kulminacyjne. Pierwszym był zakup kur na targowisku. Tak, tak... nasze gospodarstwo wzbogaciło się o 10 kolorowych kur i białego koguta. Gdaczące towarzystwo wprowadziło się do kurnika i sporej woliery, przygotowanej przez niezawodnego w tych sprawach Ślubnego. O ile wczoraj, kury były nieufne i niechętnie wychodziły na trawę, o tyle dziś już dokazują na całego. Drugim była sąsiedzka wizyta z radosnym, i hałaśliwym babińcem. Tylu dziewczynek na raz dawno w domku nie było! (razem z babińcem pojawił się i zwierzyniec)
Popołudnie i wieczór upłynęły na dalszym ciągu sąsiedzkich odwiedzin,podziwianiu najpiękniejszych widoków na Pogórze i wzajemnym utwierdzaniu się w przekonaniu, że mieszkamy w najpiękniejszym miejscu na świecie. Zacieśnianie sąsiedzkich więzi przeciągnęło się w noc przy ognisku i gitarze.
Niedziela obudziła się leniwa, co zrozumiałe po ogniskowych śpiewach poprzedniego wieczoru.I choć początkowo nikomu nie chciało ruszać się z wygodnych siedzisk i hamaka, to jednak z czasem wybraliśmy się na spacer, a wczesnym popołudniem nawet na samochodową eskapadę na obiad ale o tym będzie osobny post.
P.S. Kury przestawię, gdy trochę się oswoją i nie będą uciekały na widok aparatu fotograficznego.
Pracowity początek majówki!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)
Świetnie gospodarstwo powiększa się. "Pracowity" początek majówki. Ja również potwierdzam, że nasze strony są piękne. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAgnieszko, masz rację, pracowity a dalej szykuje się nie mniej ciekawie!
OdpowiedzUsuńAleksandro, zdziwiłabym się, gdybyś twierdziła inaczej!
Ciekawe, jak reaguje Koki widząc blisko kury.
OdpowiedzUsuńAniu, rozumiem, że trzymać je będziesz dla jajek – czy tak?
Gratuluję mile wypełnionych dni, chociaż i ja nie mogę narzekać: parę dni temu w mojej rodzinie pojawiło się dwóch nowych facetów: wnuk i zięć.
Krzysiu, kury oczywiście będą znosić jajka, ale także podobnie jak kozy uatrakcyjnią pobyt w Domku. Dla dzieci karmienie kur i kóz jest nie lada atrakcją! Widać to już teraz, gdy przychodzą dzieci sąsiadów;) Z Kokim to jest ciekawa sprawa- ignoruje nowych sąsiadów. Tak,jakby w ogólnie zauważył, że są pierzaści mieszkańcy. Za to kozy przyglądają się im z zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńGratuluję wnuka i zięcia ;)
Dziękuję, Aniu.
OdpowiedzUsuńKiedyś mieliśmy psa, od urodzenia do śmierci, wiele lat. On też ignorował kury sąsiadów, ale gdy przyniosłem mu jedzenie, najpierw warknął na kury, a gdy uciekły, w spokoju brał się za jedzenie. Później już mogły chodzić po nim.