Nie mieliśmy sprecyzowanych planów na weekend. Oczywiście różnych pomysłów miałam sporo, ale wszystkie rozbijały się o upalną pogodę i niechęć Ślubnego do ruszania się przy tej pogodzie spod orzecha. Istniała obawa, że albo pojadę gdzieś rowerem sama, albo utkniemy na górce leżąc na zmianę w hamaku. Plakat z zaproszeniem na XVIII Kwisonalia do Gryfowa, a na nim informacja o warsztatach piwowarskich i możliwości delektowania się piwami kraftowymi uratował nam niedzielę.
Początkowo był plan, że pojedziemy w sobotnie popołudnie, jednak Ślubny zajął się renowacją starego wieszaka do łazienki i chciał tę pracę skończyć, przez moment zastanawiałam się, czy nie zapisać się na maraton MTB wokół Jeziora Złotnickiego, koniec końców do Gryfowa pojechaliśmy w niedzielę wczesnym popołudniem.
Zazwyczaj jest tak, że przyjeżdżamy na imprezę masową, gdy jeszcze jest pustawo, a wyjeżdżamy, gdy robi się tłoczno. Ma to swoje plusy i minusy: z jeden strony bez kolejek dostajemy to, co chcemy, z drugiej nie uczestniczymy w koncertach "gwiazd wieczoru". Oboje nie lubimy tłumów, a lubimy kiermasze (zwłaszcza ja), zatem to stragany nas interesują a nie koncerty.
Podobnie było i tym razem. Zamiast głośnej muzyki występy przedszkolaków, a zamiast tłumów, pustki (o tym, że tłumy przewinęły się przez bulwary nad Kwisą świadczą zdjęcia na lokalnych portalach)
Pobyt w Gryfowie rozpoczęliśmy od... znalezienia naszej znajomej Inkwizycji, która miała swoje stoisko z pysznymi przetworami (polecam!) I praktycznie to rozmowa z koleżanką była głównym naszym zajęciem, choć nie do końca...
Z małych lokalnych browarów wystawiał się w niedzielę tylko browar Miedzianka, więc nektarem tego browaru częstował się Ślubny (mnie pozostało patrzenie (i trzy butelki piwa w kartoniku do wypicia w domu), bo wracałam jako kierowca.
Dla mnie największą atrakcją było spotkanie z...
Ale po kolei. Po powitaniu z Inkwizycją ruszyliśmy na spacer wzdłuż stoisk. Z daleka wypatrzyłam stoisko rowerowe i do niego mnie ciągnęło.Jednak to nie rowery okazały się tu najważniejsze. Zaraz obok rozstawiło się Nadleśnictwo Lwówek Śląski, a przy nim Zespół Szkół ogólnokształcących i Zawodowych z Gryfowa. Szkoła prowadzi klasę o profilu technik leśnik i to uczeń tej klasy, a raczej jego nietypowi przyjaciele wzbudzili moje żywe zainteresowanie. Zastanawiacie się, z kim zaprzyjaźnił się ten młody człowiek? Tak, widać to na zdjęciu! Młody leśnik hoduje dwa węże: boa dusiciela i pytona diamentowego. Węże mają cudownie miękką skórę i są miłe w dotyku, nie omieszkałam więc pogłaskać obu gadów, a gdy okazało się, że pytona można nawet przytulić (a raczej on się przytuli) to i z tej możliwości skorzystałam.
Jasne, można się zastanawiać, czy miejsce węży egzotycznych jest na festynie. Myślę jednak, że po za oczywistą atrakcją i promocją szkoły, ich udział mógł zmienić poglądy wielu osób na polskie węże i może ocalić życie kilku zaskrońcom, żmijom czy maleńkim padalcom (tak wiem, padalec to nie wąż tylko beznoga jaszczurka)
Po mizianiu węży ruszyliśmy dalej wzdłuż stoisk z rękodziełem, smakołykami i ziołami. Stoisko z ziołami było niesamowicie bogate w różne gatunki roślin w doniczkach. Wzbogaciłam swoją kolekcję ziół w ogrodzie o dekoracyjna bazylię sałatową i równie piękną pietruszkę kędzierzawą.
Z takimi łupami wróciliśmy do Inkwi. Jeszcze chwile jej potowarzyszyliśmy i gdy plac zaczął się zapełniać ludźmi, wróciliśmy pod orzech, gdzie mogłam w spokoju delektować się złocistym napojem z Miedzianki.
Bardzo lubię takie jarmarki, zawsze coś fajnego tam znajdę!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Takie lokalne imprezki mają swój urok i, podobnie jak Ty, nie mam tu na myśli "gwiazd wieczoru". A co do węży... fajne, ale jedyne z jakimi mam styczność to... węże strażackie... i niech tak zostanie ;) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńUrokliwe są takie kiermasze. Tyle fajnych rzeczy tam można zobaczyć a nawet kupić.
OdpowiedzUsuńWidzę, że nie tylko ja lubię takie imprezy.
OdpowiedzUsuńKrys Tek, u mnie jest jeszcze wąż ogrodowy.
Aleksandro,Agnieszko, ja też zawsze z jakimś trofeum wracam.
Zdecydowanie moje klimaty :)
OdpowiedzUsuńOj, bałabym się takiego milusińskiego dotknąć, a co dopiero przytulić ;) Podziwiam odwagę :)
OdpowiedzUsuńJustyno, czuję, ze zozumiałybyśy się ;)
OdpowiedzUsuńNiebieska sukienko, to nie jest odwaga, tylko wiedza. To nie był mój pierwszy kontakt z wężami. Wiedziałam, że mają cudowną w dotyku skórę, a skoro właściciel zapewniał, że są niegroźne, to czemu nie pogłaskać?
Niby węże straszne, ale są bardzo milutkie w dotyku. Aż zaskakująco!
OdpowiedzUsuńAniu, czy chodzi o Miedziankę u stóp Gór Ołowianych? Jak oceniliście ich piwo? Pytam, bo wszak to piwo jest niemal z Gór Kaczawskich.
OdpowiedzUsuńCiekawe spostrzeżenie: taki pokaz węży może uratować życie naszym wężom. Nie przepadam za tymi stworzeniami, czuję przed nimi atawistyczny lęk i niechęć, ale bronię ich prawa do życia. Dlatego i mnie spodobała się inicjatywa tamtego chłopaka.
Moniowiec, bardzo delikatne w dotyku.
OdpowiedzUsuńKrzysiu, tak, o tę Miedziankę. Browar jest niewielki (byliśmy tam kiedyś przy okazji zwiedzania Kolorowych Jeziorek), a piwo smaczne, jeżeli lubi się piwa kraftowe (my przepadamy za takimi rzemieślniczymi specyfikami)
Co zaś dotyczy węży, gdy widzę, jak coś pełza blisko mnie, zawsze trochę się spinam, ale tylko na tyle, by sprawdzić, czy mogę podziwiać z bliska, czy lepiej z bezpiecznej odległości. Wiem, że nawet rodzima żmija atakuje w ostateczności, czego dowodem była nasza przygoda na Rugii, gdzie sotkanie było bardzo bliskie, a dramat wisiał na włosku. Nasze społeczeństwo ciągle zbyt mało wie o zachowaniu zwierząt i nie rozumie, że to my jesteśmy intruzami na ich terenie (poraża mnie bezmyślne zabijanie bałtyckich fok, z którym mamy ostatnio do czynienia!)