![]() |
Kocięta mamy w butach Krzysia. Ach! te sznurówki! |
Krzyś przyjechał do mnie w piątkowy wieczór, spakowaliśmy samochód i ruszyliśmy w góry do Domku pod Orzechem. Droga upłynęła nam dość szybko, ale na górce zameldowaliśmy się dopiero późnym wieczorem. Do domu zabraliśmy najpotrzebniejsze rzeczy planując rozpakowanie auta na sobotni poranek. Gringo obszczekiwał nas z uporem godnym lepszej sprawy, koty lękliwie chowały się w kątach. Zjedliśmy kolację, pogadaliśmy trochę i około północy poszliśmy spać. Rano obudziła nas...uparta mucha, która nie dała wylegiwać się do południa. O poranku wszystkie straszne bestie wydają się mniej groźne, więc pies rodziców podchodził do nas już z większą ufnością, a koty dawały się ukochać. Z Gringo zostaliśmy nawet w domu, gdy rodzice pojechali na zakupy - pies na początku był spanikowany, ale dostateczna porcja pieszczot i spacer dały radę go przekonać, że nie gryziemy. Po powrocie rodziców ruszyliśmy rowerami do Lubomierza po pakiety. Biuro zawodów według komunikatu na FB miało być czynne od 12. I było. Ale odebrać mogliśmy tylko pakiety, bez numerów startowych, z których korzystali jeszcze zawodnicy MTB. Wróciliśmy wobec tego do domu na obiad, zabraliśmy Gringo na kolejny spacer, ucięliśmy sobie drzemkę z kotami i wczesnym wieczorem wyruszyliśmy do Lubomierza po raz kolejny, tym razem autem. I z lepszym skutkiem. Odebraliśmy pakiety i numery, porozmawialiśmy z kilkorgiem znajomych, po czym wróciliśmy na górkę na grilla.
Byliśmy na tyle wcześnie, że zdążyliśmy jeszcze porozmawiać z kilkorgiem znajomych, ustalić w którym kierunku jest start, a w którym finisz. Na giga startowały cztery grupy, ja wraz z 5 zawodnikami na rowerach innych zamykaliśmy dystans startem o 10:06. Czterech panów odjechało mi właściwie na początku, kolega Krzysiu od razu został z tyłu. Jechałam. Dosyć szybko udało mi się złapać Iwonkę, która startowała dwie minuty przede mną. Na dojeździe do pętli droga dość szybko zaczęła piąć się w górę długim, acz łagodnym podjazdem, który na samym końcu zaskoczył króciutką ścianką. Później był długi malowniczy zjazd i wjazd na pętle. Niemal od razu kolejny długi podjazd z jedną ścianką o nachyleniu kilkunastu %, kolejny piękny zjazd z krzyżem pokutnym na rozstaju dróg i...fragment, który sprawił mi najwięcej problemów, czyli kilkanaście kilometrów po pagórkach - krótkie podjazdy i zjazdy. Zrzucać przerzutki, czy stanąć na pedały i przepchnąć? Czas byłoby coś zjeść, ale hopka hopkę pogania... Jedzie mi się źle. Tak źle, jak już dawno mi się nie jechało. Nogi mam ciężkie, w nosie coś mnie kręci...

Okazuje się, że nie tylko nam z obliczeń wyszło co innego niż z trasy...niektórzy zostali skierowani nie na te okrążenia, na które powinni - ci którzy się przyznali otrzymali kary czasowe w zależne od przejechanego dystansu. Czy wszyscy przyznali się uczciwie? Tego nikt nie wie, bo na trasie nie było żadnego punktu pomiaru czasu. Pałaszujemy makaron z sosem, lody, zapijamy piwem bezalkoholowym. Z Gosią odbieramy nagrody - za pierwsze i drugie miejsce open oraz za zwycięstwo w kategoriach. Żegnamy się ze znajomymi, pakujemy rowery i słoiki i ruszamy do Wrocławia.
Przeczytałam z uwagą.Sama wolę pieszo wędrować.Nogi mniej bolą.Przynajmniej będzie co wspominać do następnego razu.Idealne imprezy nie pozostają w pamięci
OdpowiedzUsuńAż mi się w głowie pomieszały te trasy. Wielkie GRATULACJE.
OdpowiedzUsuńW takim razie ja tez trzymam. No i gratulacje:D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Jejku! Prawie 200 km w jeden dzień! WOW! Podziwiam. No i gratuluję!!!! Ja to najwyżej z 10km na rowerze na dzień zrobię :) A że na rowerze w te wakacje tylko 2 razy siedziałam, to zrobiłam ze 20 km i nie mam się czy pochwalić w porównaniu do tych prawie 200 km w jeden dzień! Jeszcze raz Gratuluję!!!
OdpowiedzUsuńZawsze podziwiam osoby biorące udział w tego typu wydarzeniach.
OdpowiedzUsuń