Jadąc do Rewala mijamy pierwszych zawodników z dystansu MEGA, który liczy...198 km i prowadzi na początku do Trzebiatowa i Mrzeżyna. Na starcie witamy się ze znajomymi, niespiesznie ogarniam siebie i rower. Tuż przed startem dowiaduję się, że...startuję na szosie. Rower, który dotychczas zawsze był innym, tym razem okazuje się szosą. Trudno - nie jest to impreza, której wynik ma dla mnie znaczenie w dalszych klasyfikacjach. Startuję. Zaraz za rondem staję na pedały i gonię odjeżdżającą czołówkę - dwóch chłopaków. Jeden z nich niedługo zostaje, drugi mi ucieka. Niedługo później jednak go doganiam. Strasznie wieje i możliwość jazdy po zmianach jest zbawienna. Pod wiatr mamy niezłe tempo, ale naprawdę rozpędzamy się dopiero na odcinku Gryfice-Świerzno, gdy wiatr staje się mniej dokuczliwy. Niestety dogania nas grupka startująca za nami i "porywa" mojego partnera. Na mecie okaże się, że...nie na długo. Na punkcie żywieniowym mijam Krzysia robiącego zdjęcia i z dosyć sprzyjającym wiatrem jadę w stronę Cerkwicy sama. Doganiam zawodnika na szosie z nadzieją na jakieś zmiany. Ale niestety - jeśli są to albo króciutkie, albo z dziurą na 100m. Tak bawić się nie będę. Postanawiam równo jechać swoje. Wprawdzie za moment na mecie okaże się, że powinnam była docisnąć i wyciągnąć z nóg jeszcze więcej, ale o tym za moment... Zaraz za Cerkwicą z naprzeciwka nadjeżdżają "moi" chłopacy - panowie na rowerach innych, z którymi przejeździłam ten sezon - z niektórymi utrzymywałam się po kilka km, z innymi tasowałam się na trasach. Machamy sobie i pozdrawiamy się. Tego dnia współczuję im jednak drugiego kółka. Wiatr jest coraz silniejszy, utrudnia jazdę w każdym kierunku poza tym z nim zgodnym. Wpadam na metę ze średnią ponad 29,5 km/h. Czuję się ujechana. Miałam to szczęście, że połowę trasy jechałam z chłopakiem ze swojej grupy. Mimo ucieczki niemal doganiam go na mecie - wjeżdża tuż przede mną. Niestety - druga połowa i dojazd do mety to już rzeźbienie - czasem gdzieś udało się zahaczyć, czasem nie. I tym sposobem tracę 2,5 minuty do...pierwszego miejsca w K2 na szosach i 1 minutę do drugiego. Jestem trochę rozczarowana, bo wiem, że te niecałe 3 minuty to drobiazg na tych 70km, można to było przeskoczyć i na rowerze innym zdobyć podium szos...no ale... Nie docisnęłam na końcu, na trasie pewnie też o jeden-dwa razy za dużo odpuściłam korbę i wyszło, jak wyszło. Czasem można nie wygrać ;)

![]() |
I od razu wiadomo, kto jest moim ulubionym księciem z bajki |
Wieczorem wracamy do Krotoszyna, a ja rano w poniedziałek wsiadam w autobus i z głową pełną wspomnień wracam do Wrocławia. To był bardzo intensywny weekend, wykorzystany chyba do skraju możliwości - naciągnęliśmy czas na maksa, wepchnęliśmy w te niecałe trzy dni ile się dało.
Mój mąż jest fanem kolarstwa.
OdpowiedzUsuńTo świetny sport!
UsuńRewelacyjny weekend. Nie ma to jak połączyć przyjemne z pożytecznym... :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
A jeszcze lepiej połączyć przyjemne z przyjemnym :)
UsuńJa podziwiam, bo jedyny maraton, w jakim brałam udział, to jedzenia pizzy.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę! Serio! Maraton jedzenia pizzy, to musi być coś pięknego! ;)
UsuńO tak! Lubię to zmęczenie po mocnej jeździe na rowerze
OdpowiedzUsuń